Przed nami ostatni miesiąc letni...
później wrzesień i koniec. Zacznie się wolne od pszczół,
zostaną pobieżne odwiedziny i doglądanie czy ule stoją całe i
czy zwierzęta nie próbują nakarmić się naszymi
pszczołami i ich zapasami.
Sezon wyjątkowo trudny. Nie wiem czy
tylko ja mam takie odczucie ale większość znajomych pszczelarzy
skarży się na nieprzewidywalność pogody, za mokro, za sucho, za
gorąco i za zimno... tak to wyglądało do tej pory. No cóż nie
mamy na to najmniejszego wpływy i zarówno pszczoły jak i
pszczelarz muszą się dostosować do panujących warunków.
U mnie i na pasiekach względnie
normalnie czyli jak na tą porę roku jest stabilnie ale bez szału.
Zimny lipiec a przynajmniej pierwsze jego dwie dekady przyhamowały
rozwój starszych rodzin i całkowicie zatrzymały rozwój młodych
rodzin. Pojawił się okres około 10 dniowy w którym pszczoły (jak
wynika z obserwacji- moich) nie przynosiły do ula wystarczających
ilości nektaru czy spadzi a zapasy gwałtownie malały prze co cześć
rodzi otarła się o głód. Chodź trzeba zaznaczyć, że 3 leśne
miejscówki znowu pokazały, że warto w nie inwestować kolejne
rodziny pszczele bo tam choćby wszędzie była bida zawsze coś dla
pszczół się znajdzie. Zawsze jest więcej wody, wilgotniej i
zawsze coś nektaruje lub spadziuje... oczywiście w ilościach
takich aby rodzina mogła przeżyć.
Praktycznie na tą porę mam już dwie
pasieki przygotowane do zimy. Gniazda ogarnięte, na dwóch
korpusach, matki młode czerwią, jakieś delikatne ilości pokarmu,
tylko podkarmiać a później zalać do zimy. Niestety te miejsca w
tym roku nic nie pokazały i były bardziej na składowanie młodych
rodzin lub na postój dla rodzin które szły do lasu na lepsze
pożytki. Zdarza się to pierwszy raz odkąd pamiętam abym musiał
już w lipcu podkarmiać pszczoły na tych dwóch pasiekach.
Pozostałe 3 leśne miejsca jeszcze dają radę, a nawet bym
powiedział, że po ostatnich przeglądach daje im duże szanse na
jakieś większe przybytki. Tak więc tam pewnie dopiero koło połowy
sierpnia pojawię się z syropem cukrowym aby może dolać młode
rodziny bo produkcyjne pewnie będą jeszcze dawać radę i dopiero
końcem sierpnia dostaną pierwsze dawki syropu na zimę.
Tak się zastanawiam, czy takie
okresowe dziury pożytkowe bardziej szkodzą czy bardziej pomagają.
Obserwuje, że niektóre rodziny potrafią takie dziury przewidzieć
a może robią to z automatu i wcześniej ograniczają czerwienie
dolewając matce więcej nektaru/spadzi w sam środek gniazda...
Takie okresy głodu o ile są zapasy pszczoły mogą wykorzystać na
porządki w gnieździe lub inne „higieniczności” związane z
warrozą... bo gdy nie ma zapasów to raczej starają się nie
marnować energii i bezczynnie siedzą w ulu a tylko nieliczne
wylatują i szukają źródła pokarmu na który warto polecieć? Czy
tak jest w istocie tego nie wiem... Obserwuje takie rodziny i się
zastanawiam czy one mają jakiś plan awaryjny czy padną z głodu...
Oczywiście tak jak już wyżej pisałem nie zamierzam czekać na
ich plan awaryjny. Znowu mając większą ilość młodych rodzin o
różnej genetyce w tym samym miejscu obserwuję różne umiejętność
wyszukiwania pokarmu i gromadzenia zapasów oraz umiejętne
zarządzanie tymi zapasami. Swego czasu chyba „Jacuch” pisał na
WP, że młode rodziny które nie potrafią same nazbierać dla
siebie na rozwój nie są warte dalszej selekcji (to było coś w tym
stylu)... stwierdzam, że ma to sens o ile jest naprawdę z czego
nazbierać... no ale przecież piszę, że obserwuję różne
gromadzenie zapasów a więc w pewnym sensie skoro młodziak sobie
nie radzi w tej samej okolicy co inni to nie warto w niego inwestować
co nie znaczy pozwolić mu umrzeć ale może warto to jakoś
oznaczyć, żeby dalej go nie powielać... Sam nie wiem, bo temat
selekcji rodzin przeżywających jest bardzo trudny. Znaczy, chodzi
mi o to, że selekcji która da sukces i posunie wszystko do przodu
czyli z sezonu na sezon będzie nam przeżywać nie 30-40% rodzin a
przynajmniej 60-70%. Bo dzielić wszystko jak leci też można lecz
wtedy jest to bardziej lub mniej metoda a nuż się uda i coś zawsze
przeżyje. Chodź metoda podziału wszystkiego co przeżywa nie jest
zła i chyba jedynie właściwa na pierwsze sezony... Ja już te
sezony mam za sobą (chyba pierwsze 3 sezony można do tego zaliczyć)
i już jakiś czas zastanawiam się nad dalszą bardziej celową
selekcją bo każde nasze działanie to jednak jest jakaś selekcja,
wybieramy i dzielimy przyjmując pewne założenia. Ja na przykład,
dzielę te rodziny które pokazują siłę biologiczną... mogą nie
być wyjątkowo miodne ale muszą pokazywać witalność czyli iść
w rozwój jak rodziny komercyjne, czyli posiadać siłę i nie mieć
przy tym problemów z warrozą czy innych widocznych objawów
chorobowych. Oczywiście są robione jeszcze inne podziały, nazwijmy
je „sanitarne”. Wykonywane wtedy kiedy widzę, że coś rodzina
jest nie zbyt wyraźna, jakby zaczyna tracić chęć do życia...
Wtedy wykonuje odkład ze starą matką a macierzak ma tyle czasu ile
potrzebuje aby wychować nową matkę i ruszyć z rozwojem po
zebraniu sił.
Czy to pomaga? W 90% przypadków
pomaga... jednak niektóre rodziny i tak „klękną” po jakimś
czasie jeszcze w tym sezonie. No więc trzeba reagować na bieżąco
i z potrzebą chwili podchodzić do rożnych problemów na pasiece. A
co do problemów w tym sezonie jak na złość pszczoły nie chciały
odciągac mateczników na ramkach hodowlanych a jak już odciągnęły
to postanowiły za jakiś czas ukatrupić 10 mateczników i zostawić
sobie 4 hehe... a no tak było i to za każdym razem kiedy umyśliło
mi się hodowli... a więc wyhodowałem na cały sezon około 12
matek na listwach... hehe rekord. Na złe to nie wyszło bo takie
rodzynki na listwie jak się wygryzły z matecznika to ledwo
poleciały na lot godowy a już zaczynały czerwić... Reszta matek u
mnie w młodych rodzinach to wszystko ratunkowe mateczki z selekcji
pszczół i własnych potyczek z innymi matkami... Dobrze, że
chociaż unasiennianie 90% udane.
Od paru sezonów udostępniam za darmo
materiał po pszczołach które przeżywają bez leczenia wszystkim
chętnym, którzy mają ochotę podjechać w ustalonym terminie i
pobrać sobie larwy do miseczek lub cały plaster z jajeczkami.
Powoli zaczynam dostawać zwrotne informacje na temat matek
pochodzących z selekcji na przeżywalność z moich pasiek.
Zebrałem kilka ciekawych informacji wartych do przekazania i
zastanowienia się bo pracując na swoich pszczoła mogę nie
dostrzegać pewnych zachowań a na pewno nie mam odniesienia do
pszczół typowo komercyjnych.
Pierwsza najczęściej powtarzająca
się informacja zwrotna to krótszy okres inkubacji matek. Matki
wyhodowane z mojego materiału wygryzają się o 1 dzień wcześniej
niż matki hodowane z pszczół komercyjnych... Matki przeważnie
wygryzają się w 15 dniu a niektóre nawet w dniu 14... Oczywiście
nie może być tu mowy o starej larwie bo materiał na matki
pobierany z najmłodszych larw lub przekazany w formie jajeczek do
wylęgnięcia i pobrania w odpowiednim czasie. Jedna z pasiek która
pobrała materiał odciągnęła 36 zasklepionych mateczników. 30
matek wygryzło się w 15 dniu, 2 matki wygryzło się w 14 dniu i 4
matki wygryzły się w 16 dniu... Kolejna pasieka, na 20 mateczników
aż 18 wygryzło się w 15 dniu a 2 w 14 dniu. Ja nie obserwuję
terminu wygryzania matek ponieważ matecznik wędrują do odkładów
zaraz po zasklepieniu... może warto dokładniej to zbadać...
Druga powtarzająca się informacja to
bardzo dobre unasiennianie się matek w porównaniu do matek
komercyjnych wyhodowanych w tym samym terminie. Jedna z pasiek w tym
samym terminie unasienniała matki z mojego materiału (dokładnie
16) i matki ze swojego komercyjnego materiału. Ilość matek z
mojego materiału 20 szt. ; ilość matek z komercyjnego materiału
16 szt. Matki wygryzały się w podobnym terminie w odkładach. Matki
z mojego materiału podjęły czerwienie w ilości 18 szt. oraz 2
matki wróciły z lotu ale nie podjęły czerwienia. Matki z
komercyjnego źródła na 16 szt., czerwienie podjęły tylko 2 szt.
plus 2 szt. które wróciły z lotu godowego i nie podjęły
czerwienia. Reszta matek nie wróciła z lotu godowego lub zaginęła.
Trzecia powtarzająca się informacja
to problemy z przyjęciem w nowej rodzinie o ile matki zostaną
unasiennione w uliku weselnym (podane jako matecznik) to pszczoły je
akceptują i wszystko ładnie przebiega. Problemy pojawiają się
kiedy taką czerwiącą matkę chcemy wprowadzić do nowej rodziny.
Jeszcze jedna z ciekawostek jest taka,
że matki z dwóch linii z L i 16 wykazują różną kolorystykę.
Stwierdzam, że matki o kolorze skórzastym, brązowym wpadającym z
żółty z linii L2 są lepsze (w sensie późniejsze ich rodziny)
niż matki o innej kolorystyce. W przypadku linii 16 matki o kolorze
czarnym lub srebrno-czarnym są lepsze niż matki o innej
kolorystyce.
Wracając do bieżącego sezonu
wyraźnie widać, że pszczoły aby mogły prawidłowo się rozwijać,
walczyć z warrozą, chorobami i innym zagrożeniami muszą mieć
optymalne warunki czyli zapas pokarmowy najwyższej jakości
(wartościowy pyłek, nektar/spadź bogaty w mikroelementy).
Zastanawiam się nad stworzeniem grupy rodzin która mogłaby mieć
takie optymalne warunki zapewnione przez cały sezon. Wiązałoby to
się z monitorowaniem stanu pokarmu, zapasów pyłku itd. Ewentualne
braki uzupełniane albo miodem albo syropem cukrowym wzbogaconym w
odpowiednie składniki, witaminy i minerały plus pyłek naturalny.
Podejście systemowe. Wszystkie rodziny dawkowanie takie samo o takim
samym składzie. Kolejny mini projekt w tym sezonie to próba
pokarmowa do zimowli... Będę chciał zimować w 3 grupach po 5
rodzin... Pierwsza grupa do zimy pójdzie na spadzi plus ewentualne
uzupełnianie syropem cukrowym ale nie więcej niż 20% całości
pokarmu. Druga grupa pójdzie do zimy na miodzie wielokwiatowym plus
ewentualne uzupełnienie syropem cukrowym ale nie więcej niż 20% i
trzecia grupa pójdzie do zimy tylko na syropie cukrowym ale
wzbogaconym o składniki mineralne, witaminy, oraz odpowienio
zakwaszonym... Projekt przeznaczony tylko na moje własne potrzeby do
oceny stanu rodzin po zimowli na okres od marca do maja...
Moja uprawa
Ostatnio wertuje fora „winoroślarzy”,
gdyż od 5 lat amatorsko mam kila winorośli a rośliny w tym wieku
dają już pierwsze większe plony więc wiedza co dalej jest
przydatna... Co rzuca się w oczy po przeczytaniu kilku tematów.
Zdecydowanie większa kultura wypowiedzi, nie ma chamstwa,
trolowania, głupich docinek czy celowego ataku personalnego na
użytkownika który ma całkiem inne zdanie na dany temat. Bardzo mi
się to podoba bo wygląda to naprawdę i przyjaźnie i normalnie...
Jest jednak coś co praktycznie jest identyczne jak u nas na forach
pszczelarskich czyli negowanie niechemicznego podejścia do
pszczelarstwa tu analogicznie niechemicznego podejścia do uprawy
winorośli... Zacytuje kila wpisów:
„Poza tym cały świat winiarski
bazuje na chemii nie dlatego, by ją stosować, ale dlatego, by
cieszyć się zbiorami.”
„Panowie na całym Świecie da się
uprawiać ekologicznie winorośl, w Polsce 100 lat temu też się
uprawiało bez oprysków a wy nadal twierdzicie że się nie da, wam
to naprawdę nikt nie wmówi że "białe jest białe a czarne
jest czarne"
„Kiedyś rozmawiałam z
człowiekiem, który przestawiał sad z chemicznego na ekologiczny. /
to tak w skrócie/
Pierwsze dwa lata są najgorsze.
Co ja zaobserwowałam.
Odkąd nie tępię strasznie mszyc, z roku na rok mam dosłownie hordy biedronek i to tej właściwej nie azjatyckiej.
Zatrzęsienie skorków i bzygowatych.
Nie tępię w ogóle szerszeni, nie mam inwazji os, choć ponoć szerszenie raczej na pszczoły polują, niemniej jednak chyba utrzymują tez populację innych owadów w ryzach.
Owszem zjadły kilka jabłek tego roku na jabłonce, która o dziwo oparła sie wiośnie i zawiązała kilkanaście owoców.
Jednak ja się tym jabłkom dokładnie przyjrzałam i okazało się, że każde zjedzone prze nich jabłko było uszkodzone przez robaka.
Kilkanaście zdrowych zostało i dojrzewają.
Miłość do szerszni syn mi niestety wypomina, ale mnie jeszcze żaden nie użądlił ani nawet nie miał zamiaru.
Nie mam kota, mam masę ptaków, nie wszystkie niestety mi sprzyjające, ale mam chmary sikorek.
Stąd zresztą właśnie nazwa mojego przysiółka- Sikornica i nazwa winnicy.
Niestety mam karczowniki, ale one nie szkodzą aż takie głęboko korzeniącej się winorośli jak drzewkom.
Nie używam randapu.
Mam wręcz zatrzęsienie jaszurki zwinki, ale to jest spowodowane też tym, że ona jak zasiedli teren to już innej jaszczurki nie dopuszcza.
Mam dużo zaskrońców. Co roku napotykam się na różne osobniki. Od razu powiem, że dla nich warto zrobić stos kompostowy,
który nie będzie się ruszany przez dwa lata, on się w nim zasiedla i składa w nim jaja.
Mam dużo ropuch, zawsze się na jakąś natknę robiąc coś w winnicy i nie tylko, bo one lubią zasiedlać nory po gryzoniach.
Jestem w wieku... słusznym to naprawdę bez sensu robić coś, żeby siebie truć i okolicę.”
Pierwsze dwa lata są najgorsze.
Co ja zaobserwowałam.
Odkąd nie tępię strasznie mszyc, z roku na rok mam dosłownie hordy biedronek i to tej właściwej nie azjatyckiej.
Zatrzęsienie skorków i bzygowatych.
Nie tępię w ogóle szerszeni, nie mam inwazji os, choć ponoć szerszenie raczej na pszczoły polują, niemniej jednak chyba utrzymują tez populację innych owadów w ryzach.
Owszem zjadły kilka jabłek tego roku na jabłonce, która o dziwo oparła sie wiośnie i zawiązała kilkanaście owoców.
Jednak ja się tym jabłkom dokładnie przyjrzałam i okazało się, że każde zjedzone prze nich jabłko było uszkodzone przez robaka.
Kilkanaście zdrowych zostało i dojrzewają.
Miłość do szerszni syn mi niestety wypomina, ale mnie jeszcze żaden nie użądlił ani nawet nie miał zamiaru.
Nie mam kota, mam masę ptaków, nie wszystkie niestety mi sprzyjające, ale mam chmary sikorek.
Stąd zresztą właśnie nazwa mojego przysiółka- Sikornica i nazwa winnicy.
Niestety mam karczowniki, ale one nie szkodzą aż takie głęboko korzeniącej się winorośli jak drzewkom.
Nie używam randapu.
Mam wręcz zatrzęsienie jaszurki zwinki, ale to jest spowodowane też tym, że ona jak zasiedli teren to już innej jaszczurki nie dopuszcza.
Mam dużo zaskrońców. Co roku napotykam się na różne osobniki. Od razu powiem, że dla nich warto zrobić stos kompostowy,
który nie będzie się ruszany przez dwa lata, on się w nim zasiedla i składa w nim jaja.
Mam dużo ropuch, zawsze się na jakąś natknę robiąc coś w winnicy i nie tylko, bo one lubią zasiedlać nory po gryzoniach.
Jestem w wieku... słusznym to naprawdę bez sensu robić coś, żeby siebie truć i okolicę.”
Jak widać są to
znajome i analogiczne typy wypowiedzi na dany temat... hehe... miło
było przeczytać je na forum winiarskim. Aż lżej się robi na
sercu pszczelarza TF...
Na
koniec jeszcze też z dziedziny winorośli... kawałek z artykułu
Filoksera autorstwa Wojciecha
Bosaka ze strony: http://www.winologia.pl/teksty_filoksera.htm
Ostatnia
runda?
Wzajemną
relację współczesnych winogrodników i filoksery można określić
jako wrogą symbiozę. Już dawno pogodzono się z tym, że szkodnik
jest i będzie obecny w większości regionów uprawy winorośli, a
wszelkie próby jego całkowitego wyeliminowania tam, gdzie już się
pojawił nie mają większych szans. Z drugiej strony wielka
ekspansja filoksery mogła się dokonać wyłącznie przy udziale
człowieka. Owad ten jest zdolny samorzutnie zaatakować krzewy
winorośli rosnące nie dalej, niż kilka kilometrów od miejsca
gdzie występuje. Naturalne przeniesienie się szkodnika z regionu do
regionu, czy z kraju do kraju jest więc praktycznie niemożliwe.
Jedyną
skuteczną ochroną przed dalszym rozprzestrzenianiem się filoksery
na nowe tereny jest ograniczenie importu sadzonek oraz ich ścisła
kontrola (kwarantanna, odkażanie środkami chemicznymi, kąpiele
wodne w temperaturze ok. 50°C, etc.) Na przykład w Australii, gdzie
filoksera dotarła już w końcu XIX wieku, dzięki rygorystycznej
kontroli od wielu lat udaje się utrzymać jej zasięg ograniczony
zaledwie do 4 procent powierzchni winnic. Chile obroniło się przed
filokserą dzięki temu, że przez prawie sto lat w ogóle nie
sprowadzano tam sadzonek, później zaś wprowadzono bardzo ostre
przepisy fitosanitarne, a nie dlatego – jak uparcie powtarzają
popularne publikacje – że kraj ten leży “za górami, za
morzami”. Trudno sobie wyobrazić kraj winiarski bardziej
wyizolowany geograficznie, niż Nowa Zelandia, a mimo to nasz
szkodnik czuje się tam jak w domu.
Po
latach zmagań filoksera wciąż nie daje o sobie zapomnieć. W
latach 1980. filoksera znów zaatakowała winnice w Kalifornii, tym
razem niszcząc krzewy szczepione na podkładkach. Wywołało to
prawdziwą panikę, gdyż rzeczone podkładki o symbolu AxR1 (Aramon
x Rupestris Ganzin 1) były od 1958 roku oficjalnie rekomendowane
przez naukowców ze słynnego wydziału winiarskiego Uniwersytetu w
Davis jako najlepiej przystosowane do kalifornijskich warunków i
masowo stosowane przy nasadzeniach winnic. Problem wygląda więc
poważnie, a wypadki atakowania przez filokserę krzewów
szczepionych na AxR1 są coraz częstsze. W samej tylko Napie i
Sonomie zagrożonych jest około 20 tysięcy hektarów winnic, a co
najmniej dwa razy tyle w pozostałych regionach Kalifornii. Koszt ich
przesadzenia na nowe systemy korzeniowe oszacowano na 2–3 miliardy
dolarów.
W
1989 roku naukowcy z Davis ogłosili, że w Kalifornii pojawiła się
nowa, bardziej agresywna forma filoksery atakująca również krzewy
szczepione na podkładkach. Ale czy ta “nowa” filoksera,
określona jako “biotyp B” nie była czasem próbą wyjścia z
niezręcznej sytuacji w jakiej znalazł się skądinąd świetny
zespół specjalistów uprawy winorośli z Davis? Bowiem ktoś chyba
przeoczył, że usilnie propagowana od ćwierć wieku podkładka AxR1
już w 1903 roku została wycofana z uprawy we Francji – z
powodu... słabej odporności na filokserę.
Problem z winiarstwem i filokserą polega na tym, że winorośle rozmnaża się najczęściej przez klonowanie. Populacja zaatakowana przez pasożyta nie ma szans. Mi udało się teraz, w drugim sezonie prób, zakiełkować 2 nasiona z kilkudziesięciu. Zobaczymy co dalej.
OdpowiedzUsuń
UsuńOdniosę się do cytowanej tu mojej wypowiedzi.
Moje założenie jest takie że rodziny czy raczej odkłady które nie potrafią uzbierać sobie zapasu nie nadają się do dalszej praktyki (selekcja to takie duże słowo)
Nie nadają się ponieważ tej próby nie przeżywają. Teraz po latach takich rodzinek jest 10 procent. Na początku bylo nawet i 50 procent.
Moim zdaniem przeżywają te które potrafią wpaść w rytm sezonu. Polega to mniej wiecej na tym że pszczoły inwestują w odpowiednim momencie w potrzebne dobra tzn pokarm a nie w np. Czerw który też jest potrzebny ale w danym momencie jest to ruch samobójczy.
Lokalna pszczoła powinna uzbierać kiedy może a czerwic kiedy trzeba.
W tym roku sezon ciężki dla wszystkich. U mnie z trzech pożytków dużych uzbierało się tylko 10 dni z wziątkiem. Jednak pszczoły przez ten krótki okres uzbierały tyle żeby spokojnie przeżyć zimę.
Chce też zwrócić uwagę na pewien błąd logiczny moim zdaniem.
Pierwsze trzy lata nie leczenia ...zakładając że ma się w miarę czyste od drecza pszczoły to trzy lata zajmują warroa na dojście do stanu takiego że zagrażają pszczelej rodzinie.
I nie mówię tu o wirusach czy innych rzeczach które notabene występują też u leczących.
Mówię o przesyceniu gniazda przez warroa.
Co do kultury wypowiedzi to widzę u kolegów poprawę.
Np nie jestem już cytowany jako: "ktoś tam"..napisał jakiś post..
Teraz jest już "chyba Jacuch"...czy coś w tym stylu..
Podpowiem.
Atmosfera jest taka jaka jest ponieważ jest grypa ludzi którzy nie potrafią sami nic stworzyć,a tylko kopiować i zawłaszczać cudzą wiedzę żeby następnie się tą wiedzą chwalić. Albo co gorsza mielić tak długo że powstaje niezrozumiała masa 10 tysiecy postów..taka parówka.
Michał dlatego stosuje się podkładki na szczepy zazwyczaj przerobowe i wprowadza hybrydy vinifier odporne na grzyby czyli PIWI... Ogólnie winoroślarstwo to jedna wielka chemia...
UsuńJacuch... trzeba robić swoje... Nie ma dwóch identycznych pasiek, pszczół itd.
UsuńZgadza się. Podkładki, opryski... "nakłuwanie dziewiczych jaj w macicy".. człowiek nieświadomie popsuł gatunek i musi teraz robić frankensztajny. ;)
UsuńCiekawy post. Sezon faktycznie ciężki. Wielu pszczlelarzy wzieło bardzo mało miodu lub prawie wcale. W rodzinach komercyjnych leczonych obserwuje w tym roku dużo szybsze niż zwyle namnażanie sie warrozy.
OdpowiedzUsuńZ tym wygryzaniem sie matek tez ciekawie. O ile pszczoły wygryzaja się szybciej w małych komorkach to mateczniki raczej budują normalne. Dziwne że tak stosunko krótki czas selekcji wpłyną na czas wygyzienia mateczników. Z duzym prawdopodobieństwem moge powiedzieć że matki rojowe wygryzaja sie szybciej niż ratunkowe(są w końcu najlepsze bardzo żadko giną i szybko zaczynają czerwić).