poniedziałek, 9 marca 2020

One żyją razem bo tak ma być!




Wiosna ruszyła delikatnie do przodu. Zima okazała się szarą i mokrą jesienią. Powolutku do życia zaczynają budzić się również pszczoły a marzec to czas w którym objeżdżam pasieki i liczę ile rodzin pszczelich postanowiło rozpocząć kolejny sezon bez leczenia. Czytelnicy mojego skromnego bloga znają historię pasieki i wiedzą jak wygląda u mnie każdy sezon praktycznie od 2013 roku. Od zawsze staram się informować w jasny i rzeczowy sposób o tym co robię i o tym co zamierzam robić dalej z pszczołami. Moim celem nie jest uporczywe przekonywanie do swoich racji i maniakalne zachęcanie czy propagowanie takiego pszczelarstwa jakie ja praktykuje a jeno przedstawienie rzeczywistość pszczół i pszczelarza który tych pszczół nie leczy. Od 2013 roku z różnymi modyfikacjami staram się realizować swój pomysł na pszczoły w kierunku pszczelarstw na tyle przyjaznego pszczołom jak również na tyle opłacalnego dla pszczelarza aby ten pszczelarz mógł pozwolić sobie na utrzymywanie tej przyjaznej współpracy na takim samym poziomie.



Miniony sezon 2019 był sezonem takim samym jak każdy inny... gorący kwiecień, deszczowy maja, czerwiec jak zwykle rewelacyjny, później średni lipiec, suchy sierpień i wiosenny wrzesień zakończony ciepłym październikiem. Ot typowa pogoda ostatnich lat czyli nie do przewidzenia. Pszczoły jak zwykle radzą sobie ze wszystkim co przyniesie im pogoda i naprawdę świetnie reagowały na kaprysy matki natury... cały sezon wyglądały dobrze, co prawda zauważałem większe ilości warrozy w rodzinach ale przecież to nie pierwszyzna na moich pasiekach a widok czerwonego dręcza nie robi na mnie już żadnego wrażenia i z czasem łapałem się na tym, że już go nawet nie dostrzegam przy przeglądach... a dowiedziałem się o tym kiedy mój znajomy pszczelarz asystował mi na jednej z pasiek kiedy szykowaliśmy materiał na matki pszczele.... i nagle zapytał: „Ej Ty a czemu tej warrozy jest tak dużo na pszczołach?” a ja odburknąłem: „bo tak ma być... one żyją razem”.



One żyją razem – bo tak ma być. Dziwne ale teraz jak nad tym myślę... to uważam, że ma to dużo sensu bo wraz ze śmiercią rodziny pszczelej biedna warroza również umiera a wiem o tym doskonale bo tej wiosny zdążyłem już posprzątać kilkadziesiąt rodzin pszczelich czyli posegregować plastry na ładny susz, na ładny susz z pokarmem i na brzydki susz do przetopienia. Zatem życie i śmierć ściśle ze sobą powiązane. Osypy pszczół, które nie były bardzo liczne zwróciły moją uwagę bo gdzie nie gdzie widziałem czerwone przyjaciółki, które również poniosły śmierć. Wierzę, że to były te bardziej zjadliwe... te które nie potrafiły żyć w zgodzie z pszczołami. Z zasady nigdy nie zastanawiam się dłużej niż 5 minut z jakiego powodu padły pszczoły na moich pasiekach. Bierze się to, znaczy ten krótki czas rozmyślania nad padłymi rodzinami pewnie z tego, że martwe rodziny nigdy już nie będą żywe... a skupić się trzeba na rodzinach które przeżyły. Po za tym diagnozowanie chorobowe na pasiece, która nie stosuje kuracji leczniczych nie ma sensu bo i tak tych kuracji nie zastosuje a więc nie muszę wiedzieć jakich kuracji wymagały moje pszczoły aby mogły przeżyć... chodź... badanie osypu nawet przez wyspecjalizowane do tego instytucje uważam za wróżenie z fusów bo i przyczyn śmierci żywego organizmu może być tak dużo a różnych interakcji i synergii nie sposób ze sobą logicznie powiązać i całościowo spiąć stawiając jedynie słuszną diagnozę.



Sierpień i wrzesień według mnie bo wszystko się trochę przesunęło to teraz decydujące miesiące i nabierające bardzo dużego znaczenia jeżeli chodzi o wypasienie przyszłych pokoleń i zdrowie całej zimującej rodziny... Jestem pewny, że większość dni z tych dwóch miesięcy nie wykorzystałem należycie aby doprowadzić rodziny pszczele do optymalnej formy... Jednak trzeba patrzeć na to również z innej strony bo chcemy aby nasze pszczoły były w jakimś sensie samowystarczalne, radzące sobie tu i teraz bez pszczelarza ale ciągle myślimy nad tym jak im można jeszcze bardziej pomóc aby nie dokładać im dodatkowych obciążeń bo kto nie leczy pszczół ten wie, że presji ze strony czynników chorobotwórczych mają wystarczająco...
W październiku nagrałem krótki filmik o pszczołach tuż przed zimą. Już wtedy po wzrokowej ocenie stanu rodzin podejrzewałem, że po zimie będę spodziewał się dużych spadków. Intuicja pszczelarska podpowiadała mi, że coś jest jednak na rzeczy i trzeba mieć na uwadze, że straty mogą okazać się naprawdę duże. Dlatego też chyba świadomie ociągałem się z objazdem po pasiekach i nie chciałem do końca zdiagnozować stanu posiadanych rodzin pszczelich... Na tą okoliczność przypomina mi się jeden z nosaczowych memów...



No i tak właśnie to wygląda...
Otóż muszę, przyznać że „selekcja naturalna” dała mi popalić po tej zimie i pewnie jeszcze do maja nie powiedziała ostatniego słowa. Na 68 zazimowane rodzin na tą chwilę w ulach szumi 12 rodzin. Jest to wynik który nie spełnia moich minimalnych oczekiwań a więc takiego ustalonego limitu 20 rodzin po zimie... Zakładałem go sobie z myślą o fajnym sezonie gdzie odbiorę sporę ilości miodu i wystarczająco rozwinę pasiekę przynajmniej do liczby 60 rodzin co przecież nie jest jakimś sporym wyczynem mając pod ręką spore zapasy suszu i zapasy pokarmu w plastrach...

Plany na nadchodzący sezon aż tak bardzo się nie zmieniają, będzie mniej roboty to jest pewne, będzie chyba bez potężnych zbiorów miodu a główne działania trzeba skupić znowu na podziałach aby doprowadzić do zimy 30-40 rodzin w fajnej kondycji. Jestem na starcie 6 sezonu bez leczenia pszczół na moich pasiekach. Niestety nie mam gotowej recepty jak temat pszczół bez leczenia odpowiednio potraktować aby co sezon mieć odpowiednią ilość silnych rodzin, które przyniosą miód i dadzą nadwyżkę rodzin do zimowli. Niestety nie ma również w Polsce pszczelarza (oczywiście tu mogę się mylić) od którego można by skopiować gotowy system postępowania i dostosować do własnych założeń. Niestety całą swoją wiedzę i doświadczenie opieram na własnych potyczkach, często boleśnie błędnych i na doświadczeniu innych pszczelarzy z zagranicy czyli na Websterze, Bushu, Comforcie, Lundenie czy Osterlundzie... i mając w głowie tekt Kirka Webstera: „Zapaść i Ozdrowienie: Droga do Pszczelarstwa Bez Leczenia” i zawarte w tym tekście stwierdzenie: „Jest jednak pewna cecha, którą wszyscy oni mają wspólną, pewne doświadczenie dzielone przez wszystkich: czy Wam się to podoba czy nie, każdy z nich patrzył, jak jego pszczoły przechodzą przez przynajmniej dwa cykle Zapaści i Ozdrowienia, zanim pasieka osiągnęła wystarczającą stabilność, by bez leczenia produkować nadwyżkę produktów pszczelich. Dla niektórych z nas, którzy nie mieli pojęcia, co robią, a którzy zaczęli z pszczołami o bardzo małej zdolności do koegzystencji z warrozą, owe cykle Zapaści wyglądały bardzo dramatycznie, prawie katastrofalnie.”

Myślę sobie, że może i ja zahaczam i patrzę jak moje pszczoły przechodzą drugi cykl zapaści i przed nimi kolejne ozdrowienie? Czy tak jest w istocie dowiemy się wszyscy w najbliższym czasie i w dalszych sezonach...

Ostatnio dostałem pytanie: Co dalej zamierzasz robić i czy nie uważasz, że już czas to zakończyć i wdrożyć leczenie pszczół lub wydzielić jedną pasiekę komercyjną która by utrzymywała czy finansowała pozostałe pszczoły bez leczenia?

Odpowiadam: Leczenie pszczół mogę rozpocząć w każdym dowolnym momencie na pasiece, mogę to zrobić z dnia na dzień, mogę to wykonać w każdej chwili... Jednak dojście do pszczół które nie wymagają leczenia zajmuje jak widać sporo czasu i szkoda by było zmarnować potencjał pszczół które przeżyły, szkoda by było poświęconego czasu, poświęconych pszczół które nie dotrwały do wiosny, wszystkich sezonów i tej walki o jak najlepszą przeżywalność... Dlatego też, patrząc na to z rozsądkiem trzeba oszacować jakiś reprezentatywny czasookres, który będzie dawał pogląd całościowy. Pierwsze próby z pszczelarstwem naturalnym rozpocząłem w 2013 roku kiedy wdrażałem komórkę 4,9 mm, sprowadzałem pszczoły o przydatnej genetyce i przeprowadzałem liczne testy higieniczne... Myślę, że 10 lat to odpowiedni czas na stwierdzenie czy stabilna pasieka bez leczenia która jest w stanie na siebie zarobić ma racje bytu... a więc 2022 rok będzie stanowił sezon który podsumuje dotychczasowe poczynania i wtedy będę mógł z pewną ulgą i poczuciem należycie zbadanej sprawy odpowiedzieć czy u mnie się to sprawdza w 100%.

Ale żeby jasno też przekazać mój pogląd. Do leczenia chemicznego nie zamierzam wracać. Pewnie gdybym miał rozważać jakieś inne formy pomocowe dla pszczół to skupiłbym się w pierwszej kolejności na poprawie kondycji zdrowotnej pszczół poprzez suplementacje czy to ziołową czy witaminowo/białkową itp. Uważam, że może pszczołom w niektórych lokalizacjach pasiecznych brakować podstawowych substancji odżywczych co wiąże się z ogólnym osłabieniem całościowym organizmu rodziny pszczelej.

Za jakiś miesiąc postaram się przedstawić już konkretny liczebny stan rodzin które przeżyły z uwzględnieniem ich pochodzenia oraz ilości przeżytych sezonów.