wtorek, 22 września 2015

Rachunek sumienia...




Gdy po raz pierwszy miałem kontakt z pszczołami a raczej ulami starego typu dadantami, leżakami na 16-18 ramek nie podejrzewałem, że przygoda z pszczołami rozpocznie się na dobre i będzie mnie wciągać coraz bardziej. Nie miałem pojęcia, że w ogóle będę umiał zajmować się pszczołami i że to zajęcie przerodzi się w prawdziwą pasję i zamiłowanie… Gdy dwa lata później postanowiłem ruszyć samodzielnie z pierwszymi złapanym rójkami pszczelimi za cel stawiałem sobie kilka uli, góra 10 w przydomowym ogródku dla własnej uciechy i zdrowego, pewnego miodu. 





Całą wiedzę o pszczołach zdobywałem jak większość młodych pszczelarzy, poprzez opracowania internetowe, dostępne książki czy fora pszczelarskie oraz kontakty z zaprzyjaźnionymi pszczelarzami gospodarującymi w różnych typach uli, z różnymi pszczołami i wyznającymi całkiem odmienne zasady pszczelarskie… Początki były trudne ale też i bardzo zachęcające bo pierwsze lata były udane pogodowo i nawet osoba mało doświadczona mogła pozyskać spore ilości miodu co jeszcze bardziej wtedy zachęcało do zajmowania się pszczołami…


W tym roku mija pełne 5 lat mojego praktycznego „pszczelarzenia” bo teoretycznie będzie to dłużej. Jest to taki okres czasu, że warto zrobić małe podsumowanie i przypomnieć sobie jak małymi krokami z różnymi porażkami przesuwałem się do przodu… Pierwszy rok i połowa drugiego sezonu to typowo komercyjne gospodarowanie z wysłuchiwaniem nakazów bardziej doświadczonych pszczelarzy a raczej z czytywanie z ich wypowiedzi co z pszczołami trzeba robić w danym czasie aby przeżyły i dały jak najwięcej miodu dla pszczelarza. Był to okres w którym chciałem nauczyć się wszystkiego w jak najkrótszym czasie. Pierwszy sezon zleciał gładko i praktycznie już wtedy jesienią wiedziałem, że zmiana ula to tylko kwestia czasu bo chcąc rozwijać się w tym kierunku jednak trzeba mieć prosty, mało skomplikowany ul bez zbędnych „gadżetów pszczelarskich”


Zima i start wiosenny dalej pozwoliły mi na zabawę w pszczoły.. Już nie pamiętam dokładnie w jakiej ilości przezimowała mi pasieka i jaki procent rodzin się osypał ale wiem, że było bardzo dobrze co zachęciło mnie do dalszych działań planowania powiększania pasieki i zdobywania nowych miejsc pod przyszłe pasieczyska… Kolejny sezon pasieczny był przełomowym bo wtedy czyli w roku 2012 na własne oczy zobaczyłem co  Varroza i inne wirusy, patogeny potrafią zrobić z rodzinami pszczelimi. Wiem, że wtedy miałem spore załamanie rodzin na pasiece ale udało mi się je jakoś doprowadzić do zimowli i za karmione szczęśliwie chodź w bardzo słabej kondycji za zimować. Cały okres jesienno-zimowy poszukiwałem informacji na temat Varroa, pszczół odpornych na pasożyta, rodzajach leków i różnych sposobach walki z inwazją roztoczy Varroa… Dzięki temu natrafiłem na strony zagranicznych pszczelarzy takich jak Osterland, Brown czy Lusby… To co oni przekazywali było bardzo logiczne i trafiało do mnie w 100%... Oczywiście miałem pewne wątpliwości co do słuszności niektórych ich działań w naszych pszczelarskich warunkach gdzie mamy duże napszczelenia, wielu wędrowców itd. ale pomyślałem wtedy czemu by nie spróbować tego na naszych warunkach. Czemu by nie sprawdzić jak poradzą sobie pszczoły z komórką 4,9 mm, czemu nie dać pszczołą a raczej matce więcej swobody, czemu nie spróbować leczyć bardziej organicznie czyli substancjami pochodzenia naturalnego tymolem, olejkami itd.  Głowa nabita komercyjnym szaleństwem posiadania najlepszych matek, najlepszych rodzin, największych wydajności miodowych oraz umiejętnościami w żonglowaniu różnymi lekami w pasiece przez cały sezon nie pozwalał do końca przyjąć tych wszystkich założeń…  Jednak wiosna która nie była już taka udana jak wcześniej sprawiła, że przyjąłem kierunek w którym chyba warto podążać choćby dla  samego sprawdzenia czy to zadziała i czy da się tak prowadzić pasiekę aby pszczoły mogły być pszczołami a pszczelarz mógł być pszczelarzem czyli miałby za opiekę nad pszczołami zasłużoną nagrodę w postaci miodu który by wszystko bilansował tak aby zawsze albo prawie zawsze wychodziło na „+” a w ostateczności na „0”. 


Dziś wiem, że moje sprawdzenie się opłacało i że można w zgodzie z pszczołami może jeszcze nie w 100% całkowicie rozpasanymi, wolnymi działać dla ich i dla własnego dobra. 


Pięć lat to bardzo krótki okres w pszczelarstwie… Praktycznie rzecz biorąc to jestem jeszcze żółtodziobem pszczelarskim który nie powinien zabierać głosu w sprawach ważnych dla pszczół a już na pewno nie powinien nikomu udzielać rad jak ma prowadzić pasiekę, czy jak można pewne rzeczy rozwiązać inaczej… Często się jeszcze łapę na tym, że zaglądając do ula zastaje sytuacje o której do tej pory nie wiedziałem i się zastanawiam czy powinienem wiedzieć. Takie momenty są najlepsze bo przypominają mi, że pszczoły nigdy nie będą robić tak jak chce pszczelarz…

Tak jak wcześniej pisałem jesień zima 2012/2013 to przełom w postrzeganiu całego pszczelarstwa i układanie w głowie nowego plan działania na pasiekach… Późniejsze kontakty z pszczelarzami zachodnimi którzy potrafią utrzymać pszczoły w równowadze z Varroa bez chemicznej apokalipsy wskazały mi pewien kierunek i dzięki temu moje pszczelarstwo w obecnej chwili wygląda tak jak wygląda… Kolejne sezony to intensywne powiększanie, testowanie i monitorowanie stanu rodzin ich rozwoju, porażenia roztoczem itd. To były dwa ciężkie sezony testów, obserwacji, dużo poświęconego czasu i wyszukiwania pszczół po całej Europie gdzie jest nadzieja na to, że pszczoły nie potrzebują silnych trujących substancji aby mogły żyć i produkować miód. 


W chwili obecnej znajduje się chyba już w bardzo dobrym miejscu jeśli chodzi o sprawy pszczół i ich możliwości życia bez leków czy innych chemicznych zabiegów. Pasieki rozrosły się do optymalnych rozmiarów na moje możliwości i funkcjonują raz lepiej raz gorzej ale funkcjonują. Część rodzin potrafi się załamać ale też i odbudować. Pewnie tej zimy duża część rodzin nie doczeka wiosny ale to nie będzie już dla mnie kłopot tylko planowe działanie wpisane w selekcje tych rodzin które mają lepsze predyspozycje do przeżycia. Oczywiście śmierć rodzin pszczelich nie należy do przyjemnych ale nie ma innego wyjścia na tym etapie selekcji naturalnej.


Ten sezon i poprzedni rok 2014 to tworzenie ruchu naturalnego pszczelarstwa w obrębie pewnej grupki sympatyków, amatorów zdrowych niekomercyjnych pszczół. Dzięki taki ludziom jak MrDrone i Borówka można zmienić swój światopogląd pszczelarski i nie tylko pszczelarski bardzo szybko ale też dzięki nim mogłem pewne rzeczy przewartościować, gdzieś coś odpuścić, gdzieś coś wzmocnić swojego. To nie są „oszołomy” pszczelarstwa naturalnego jak czasami gdzieś tam się słyszy na boku… Chciałoby się powiedzieć, że brakuje nam takich radykalnych działań, pomysłów i przedziwnych teorii na temat szeroko rozumowanego Pszczelarstwa Naturalnego… Chciałoby się aby każde województwo miało chociażby mało nieliczną grupkę wspierającą i działającą w ramach PN. Wtedy a jestem tego pewny na 100% walka o pszczoły wolne, pszczoły które nie muszą być leczone trwałaby zdecydowanie krócej niż teraz. Przecież wystarczyłoby stworzyć kilka-kilkadziesiąt takich pasiek doświadczalnych na terenie, obszarze naszego kraju i poddać je najbardziej surowemu kryterium doboru czyli pszczoły musiałyby zawalczyć wszystko same bez wspomagania. Niech przeżyje 5-10%, niech przeżyje po 2-3 rodziny na pasiece ale to i tak będzie bardzo dużo. Wspomnę na tą chwile o projekcie smartbees w którym uczestniczę. Jest to chyba jedyny projekt od pojawienia się Varroa na terenie Polski w którym rodziny testujące nie są poddawane leczeniu… fakt, są tam jeszcze inne składowe i inne obserwacje ale kładziony jest nacisk na przeżywalność. Profesjonalne zaplecze z całym sztabem ludzi od hodowli pszczół i selekcja w kierunku przeżywalności. Czy trzeba było czekać aż tyle lat aby powstał jeden sensowny projekt? 



Czy nie można zrobić tego na większa skalę choćby na terenie województwa w ramach danych kół pszczelarskich czy chętnych uczestników. Niech by każde koło wystawiło po 10 rodzin pszczelich to możemy sobie wyobrazić jaka to będzie duża liczba pni w skali województwa do testowania.

Obawiam się, że działania na rzecz pszczół bez leczenia nigdy nie będą dobrze odbierane a wszyscy pszczelarze którzy otwarcie mówią o swoich planach z tym związanych publicznie są rugani, wymyślani i napiętnowani… 

Ja cały czas uważam, że pszczoły bez leczenia to nie fantastyka, to nie jest odległa przyszłość. To się może udać u każdego w pasiece jeśli tylko zechce zainteresować się tematem.


Dlaczego piszę, że jest to w 100% możliwe. Piszę tak bo widzę po własnych pszczołach jak to wygląda i widzę, że pewne złe sytuację są do opanowania a czasami pszczoły same pokazują w której rodzinie jest najlepiej. Zwracam uwagę na lokalność pszczoły bo jest to jeden z najważniejszych punktów w procesie pszczół które mają same przeżywać na danym terenie. Gdy już mamy ciekawą pulę genetyczną pszczół o cechach przydatnych musimy skupić się na rozmnażaniu i unasiennianiu matek z wolnego lotu. Pamiętajmy także o trutniach i nie wycinajmy czerwiu trutowego bo musimy wiedzieć, że wartościowe trutnie są o wiele bardzie ważniejsze niż matki które hodujemy…


Ostatnio napisał do mnie pszczelarz z okolic Sandomierza. Chciał sprawdzić swój nowy patent na likwidację roztoczy Varroa. Jego pomysł opiera się na myjce ciśnieniowej i wsadzie do tej myjki czyli roztworze gliceryny z olejkiem pichtowym. Przyjechał do mnie na pasiekę w celu sprawdzenia porażenia rodzin a że rodziny mam w tym sezonie nie leczone to mieliśmy nadzieję, że na wkładkach będzie jak makiem zasiał… zwłaszcza, że w jego pasiece osypy były bardzo duże.



 

Próba pokazała, że roztocze jest i pewnie cały czas będzie. Jedna rodzina miała więcej, druga mniej dorosłych samic V. ale dla mnie to ma tylko informacyjne znaczenie i może wskazywać, że akurat ta dana rodzina  posiada lepsze cechy i predyspozycje do zrzucania, oczyszczania się z roztoczy… 

Patrząc na taki stan rzeczy czyli skromny osyp samic V. w granicach 10-20 szt. w rodzinie która nie była leczona w tym sezonie a w sezonie 2014 dostała tylko 5 g tymolu może wydawać się to mało prawdopodobne ale tak jest rzeczywistość…


Rodziny biorące udział w tym eksperymencie stoją na mojej „pasiece matce” gdzie trzymam wszystkie cenne i obiecujące pszczoły różnych ras… Każda rodzina ma dowolność w budowaniu dzikich plastrów więc czerwiu trutowego było od tych rodzin masa. W tym miejscu również unasienniam wszystkie swoje matki w pasiece. 

Kondycja rodzin w tym miejscu zawsze jest bardzo dobra bo i lokalizacja na to pozwala. Małe napszczelenie oraz umiarkowany pożytek przez cały sezon.

Nie chce przypisywać konkretnych i cudownych właściwości danej mate pszczelej ponieważ na to wszystko składają się jeszcze inne rzeczy takie jak własny wosk, własna węza 4,9 mm, zimny ul, lokalizacja i inne czynniki… 

 
Dzięki przyjętej gospodarce i pójściu w kierunku własnej węzy o komórce 4,9 mm, zmniejszeniu odległości do 30-32 mm, sprowadzeniu różnych pszczół pod względem rasy, linii i przydatnych cech składających się na przeżywalność w tym sezonie postanowiłem ograniczyć podawanie tymolu i skupić się na interwencjach objawowych czyli postanowiłem pomagać rodziną które miały widoczne objawy chorobowe (zdeformowane pszczoły, pomarszczone skrzydełka, brak zdolności do lotu itd.). Uważam takie podejście za słuszne bo cały czas trwa selekcja na przeżywalność a moje interwencje ograniczają się do podania 30 kropel mieszanki olejków rodzinie, która tego według moich założeń potrzebuje. W tym sezonie do tej pory 4 rodzin wymagało takich interwencji z czego aż 3 rodziny na jednym pasieczysku. Co ciekawe załamaniu uległy rodziny ze starymi matkami z roku 2013 z hodowli komercyjnych… Wszystkie matki z tego samego roku wyhodowane u mnie na pasiece nie wykazywały objawów chorobowych przy takim samym podejściu jeśli chodzi o zabiegi tymolem w poprzednich latach. Dało mi to do myślenia i postanowiłem na przyszły sezon już nie sprowadzać materiału z zewnątrz a zacząć rozmnażać pszczoły z rodzin które najbardziej przejawiają korzystne cechy przydatne w normalnym funkcjonowaniu. Spora grupa rodzin pójdzie do zimy bez leczenia i będzie to pierwszy raz w moim dotychczasowym zajmowaniu się pszczołami kiedy większa połowa pasieki będzie zdana tylko na własne i nabyte cechy radzenia sobie z V. i innymi zagrożeniami. Na tą chwilę jeszcze wstrzymuje się z pójściem o krok dalej czyli zimowaniu pszczół na miodzie ale pewnie z czasem i taki procent rodzin będzie u mnie w pasiece funkcjonował.

 dzika zabudowa w podkarmiaczce


 
W tym sezonie wdrażałem również puste ramki pod dziką zabudowę. Wrzuciłem ich jakieś 30% z całości ramek jakie wkładałem do uli rodziną pszczelim. Mam mieszane odczucie bo z jednej strony wygoda to niesamowita i przede wszystkim zdrowie dla pszczół bo budują na swoim czystym wosku i budują to co w danej chwili potrzebują. Z drugiej strony jednak, jeszcze ciężko się przyzwyczaić bo zdarzają się nieporządki w odczuciu pszczelarza czyli pszczoły lubią sobie zrobić skosik, coś połączyć, gdzieś dokleić i robi się małe zamieszanie haha… Zdarzały się rameczki które musiałem usunąć z ula bo pszczoły zrobiły ze dwa języczki i dalej nie chciały ruszyć albo odbudowały w pionie do połowy i dalej dziura albo budowały w poprzek ramki… Takich ramek było bardzo mało ale na 5 rodzin jedna coś takiego wymyśliła. Często natomiast zdarzały się tzw. połączenia ramkowe czyli pszczoły budowały plastry po skosie na dwóch, trzech ramkach i przy przeglądzie musiałem wyjmować 2,3 ramki na raz. Oczywiście można to rozdzielać ale wtedy rwiemy odbudowaną ramkę i robi się zamęt na pasiece. 

Dzikie zabudowy i wielkość komórek  

 4,8 mm

 
 4,9 mm


5,1 mm

Co ciekawe pszczoły budują najróżniejsze komórki od bardzo małych po bardzo duże trutowe. Komórki na pszczoły robotnice zdarzały się w przedziale od 4,6 mm do 5,2 mm a komórki trutowe były nawet 7,0 mm. Większość komórek czyli taka średnia oscylowała w granicach 4,9-5,1 mm i widać było, że rodziny w nastroju roboczym budowały bardzo ładnie takie komórki. Proporcje komórek roboczych to komórek trutowych na plastrze były bardzo różne. Prawie zawsze te 15% komórek to musiały być komórki trutowe, czasami zdarzało się 50% komórek roboczych i 50% komórek trutowych. W przypadkach rodzin bardzo dużych czyli rozwiniętych prawie zawsze dzika zabudowa kończyła się w 100% zabudową trutową i silne rodziny mogły mieć takich ramek nawet 4 co nie przeszkadzało to w ich pracy przy zbiorach miodu bo i tak takie rodziny osiągały imponujące wyniki miodowe a za słowami Bartka skoro chcę mieć trutnie niech je mają widocznie są tak dobre, że przyroda domaga się ich obecności w środowisku. 

 Jak nie było miejsca budowały gdzie chciały



Kolejny sezon o ile na wiosnę będzie na co popatrzeć w ulach to kolejny krok czyli postaram się wklejać węzę tylko do połowy ramki lub dawać paski tak aby drugą połowę pszczoły miały do dyspozycji. Oczywiście puste ramki też będą szły do ula i ich udział na pewno będzie większy… 

Chciałbym też zrobić sobie pasiekę radykalną czyli wszystko na dzikiej zabudowie, bez leczenia, zimowane na własnych zebranych zapasach ewentualnie podkarmiane miodem. Może w ramach działań stowarzyszenie uda nam się stworzyć jakiś wspólny projekt idący w tym kierunku?