Sprawa wydaje się absurdalna i niedorzeczna bo gdzie wieczorną porą matka pszczela będzie miała ochotę wylecieć na lot godowy i jeszcze może unasienni się trutniami z naszych pni ojcowskich?
Pobożne życzenie naiwnych, zacofanych pszczelarzy którzy
myślą, że ominą proces sztucznego unasienniania wykonywany igłą pod
mikroskopem…
Tak, tak…. jest to prawda i zgadzam się ogólnie z podobnymi
stwierdzeniami ale mam też swoje uwagi do ogólnikowych wypowiedzi racjonalnych
mistrzów komercyjnego pszczelarstwa których jest u nas na pęczki w kraju i
znają się na wszystkim, ba nawet już to sprawdzali kolorem trutni…. Koń by się
uśmiał sprawdzać cechy fenotypowe nie mające wpływu na przyszły genotyp
zwłaszcza, że cechy takie jak kolor zacierają się z każdym następnym
pokoleniem… a wariacje i mix kolorów jest bardzo duży.
Przejdźmy do rzeczy…
Na czym polega idea wieczornego unasienniania i czy chcemy mieć z takich
„kontrolowanych” aktów zapłodnienia młodych matek pewnego rodzaju czysto
rasowe, hodowlane maszynki do zarabiania… otóż NIE…
Idea wieczornego unasienniania jest stara bo i Wawryn o tym
wspominał z Weberem w swojej książce ale temat chyba nie był dla nich tak
bardzo ciekawy żeby zgłębić jego celowość wykonywania.
Zacznijmy od początku, czyli od wychowu trutni, stada trutni
które to muszą zapłodnić matki pszczele właśnie w czasie wieczornego aktu
kopulacyjnego… Dojrzały, wigorny truteń to Pan po czterdziestce czyli
wygryziony, obleciony i obyty w otoczeniu ula kawaler mogący bez problemu
dorwać matkę w locie na wysokości 20-40 m.
Myśląc o całym logistycznym ogarnięciu tematu WU musimy tak zaplanować
hodowlę trutni abyśmy wiedzieli, że na okres unasienniania się matek będziemy
mieli ich prawdziwą armię gotową do ruszenia za młodymi królowymi… Jeśli się
komuś zdaje, że jest to sprawa prosta i łatwa a wszystko sprowadzi się do kraty
odgrodowej pomiędzy korpusami to niestety może już na samym początku zarzucić
pomysł przeprowadzanie takiego rodzaju unasienniania…
Wróćmy na właściwy tor czyli powiedzmy otwarcie, że WU nie
jest unasiennianiem do czystych kojarzeń jak się niektórym zdaje albo mają z
tego powodu pretensje że można to robić inaczej. Cała spraw polega na zgraniu
matek z trutniami w odpowiednim czasie i w odpowiednim miejscu. Tu nie chodzi o
tworzenie nowych linii, wymyślaniu nowych dziwnych nazw krzyżówek czy
promowaniu czegoś na siłę… Tu chodzi o nasycenie trutniami danego miejsca o
odpowiedniej porze dnia w której to matki mają możliwość wylotu i unasiennienia
się tak szybko jak to możliwe… Metoda ta nie ogranicza się do naprodukowania
jednego rodzaju trutni pochodzących od jednej reproduktorki w pasiece itd. Tu
chodzi o różnorodność nasienia czyli mix trutni wyprodukowanych z rodzin o
cechach ważnych dla pszczelarza (każdy dobiera taki zestaw trutni, z rodzin
które są dla niego w jakiś sposób cenne a cechy ukazane są w całej pszczelej
rodzinie). Dlatego skumulowanie trutni w danym miejscu które są wypuszczane
15-20 min przed matkami o określonej porze daje naprawdę duże i realne
prawdopodobieństwo pokrycia matek, różnymi pełnowartościowymi trutniami
pochodzącymi z naszych rodzin ojcowskich.
Ryzyko pokrycia innymi trutniami pochodzącymi nie z naszych
rodzin ojcowskich jest również duże ale czy musimy się tym martwić? Oczywiście
dla pszczelarza „komercha” nastawionego na liniowość danych matek, miodność,
łagodność i nierojliwość będzie to oznaczało katastrofę i mezalians
pszczelarski. Dla amatora pszczelarstwa będzie to prawo natury czyli, w stadzie
tak dużej ilości trutni wyhodowanych na zamówienie potrafiły się znaleźć
trutnie obce, które były albo tak pierońsko silne i wigorne, że pierwsze
dopadły matkę albo to matka pierwsza dopadła je? Tak czy siak, przy tak dużym nasyceniu terenu
trutniami o danej porze konkurencja między nimi musi być naprawdę bardzo duża a
presja czyli popęd seksualny trutni wymusza na nich jak najszybsze dotarcie do
młodej matki i zapłodnienie jej… Czy dla pszczelarza taki scenariusz jest zły?
Dostaje matkę zapłodnioną najsilniejszymi trutniami z
przewagą trutni z rodzin ojcowskich i prawdopodobnie pewną częścią trutni
obcych…
Kończąc te bajania które dla niektórych i tak będą herezją
chcę zwrócić uwagę na to, że przeceniamy możliwości matek hodowlanych i brniemy
w dziadostwo, słabotę i brak odporności na choroby. Niech każdy sam hoduje
własne matki z materiału jaki ma i jaki
uważa za właściwy, niech unasienniają się z wolnego lotu i niech będą miały
kolor jaki chcę mieć, żółty, szary, ciemny, mieszany. Liczy się genotyp a nie
fenotyp, liczy się przetrwanie a nie wieczorne bajanie…
Do usłyszenia i niech pszczoły będą Wolne….
Na zachętę do dokładnego zbadania sprawy dla dociekliwych
którzy, nie wierzą w bajki…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz