niedziela, 21 lipca 2019

Sezon 2019 – bardzo trudny sezon



Przed nami ostatni miesiąc letni... później wrzesień i koniec. Zacznie się wolne od pszczół, zostaną pobieżne odwiedziny i doglądanie czy ule stoją całe i czy zwierzęta nie próbują nakarmić się naszymi pszczołami i ich zapasami.

Sezon wyjątkowo trudny. Nie wiem czy tylko ja mam takie odczucie ale większość znajomych pszczelarzy skarży się na nieprzewidywalność pogody, za mokro, za sucho, za gorąco i za zimno... tak to wyglądało do tej pory. No cóż nie mamy na to najmniejszego wpływy i zarówno pszczoły jak i pszczelarz muszą się dostosować do panujących warunków.

U mnie i na pasiekach względnie normalnie czyli jak na tą porę roku jest stabilnie ale bez szału. Zimny lipiec a przynajmniej pierwsze jego dwie dekady przyhamowały rozwój starszych rodzin i całkowicie zatrzymały rozwój młodych rodzin. Pojawił się okres około 10 dniowy w którym pszczoły (jak wynika z obserwacji- moich) nie przynosiły do ula wystarczających ilości nektaru czy spadzi a zapasy gwałtownie malały prze co cześć rodzi otarła się o głód. Chodź trzeba zaznaczyć, że 3 leśne miejscówki znowu pokazały, że warto w nie inwestować kolejne rodziny pszczele bo tam choćby wszędzie była bida zawsze coś dla pszczół się znajdzie. Zawsze jest więcej wody, wilgotniej i zawsze coś nektaruje lub spadziuje... oczywiście w ilościach takich aby rodzina mogła przeżyć.

Praktycznie na tą porę mam już dwie pasieki przygotowane do zimy. Gniazda ogarnięte, na dwóch korpusach, matki młode czerwią, jakieś delikatne ilości pokarmu, tylko podkarmiać a później zalać do zimy. Niestety te miejsca w tym roku nic nie pokazały i były bardziej na składowanie młodych rodzin lub na postój dla rodzin które szły do lasu na lepsze pożytki. Zdarza się to pierwszy raz odkąd pamiętam abym musiał już w lipcu podkarmiać pszczoły na tych dwóch pasiekach. Pozostałe 3 leśne miejsca jeszcze dają radę, a nawet bym powiedział, że po ostatnich przeglądach daje im duże szanse na jakieś większe przybytki. Tak więc tam pewnie dopiero koło połowy sierpnia pojawię się z syropem cukrowym aby może dolać młode rodziny bo produkcyjne pewnie będą jeszcze dawać radę i dopiero końcem sierpnia dostaną pierwsze dawki syropu na zimę.

Tak się zastanawiam, czy takie okresowe dziury pożytkowe bardziej szkodzą czy bardziej pomagają. Obserwuje, że niektóre rodziny potrafią takie dziury przewidzieć a może robią to z automatu i wcześniej ograniczają czerwienie dolewając matce więcej nektaru/spadzi w sam środek gniazda... Takie okresy głodu o ile są zapasy pszczoły mogą wykorzystać na porządki w gnieździe lub inne „higieniczności” związane z warrozą... bo gdy nie ma zapasów to raczej starają się nie marnować energii i bezczynnie siedzą w ulu a tylko nieliczne wylatują i szukają źródła pokarmu na który warto polecieć? Czy tak jest w istocie tego nie wiem... Obserwuje takie rodziny i się zastanawiam czy one mają jakiś plan awaryjny czy padną z głodu... Oczywiście tak jak już wyżej pisałem nie zamierzam czekać na ich plan awaryjny. Znowu mając większą ilość młodych rodzin o różnej genetyce w tym samym miejscu obserwuję różne umiejętność wyszukiwania pokarmu i gromadzenia zapasów oraz umiejętne zarządzanie tymi zapasami. Swego czasu chyba „Jacuch” pisał na WP, że młode rodziny które nie potrafią same nazbierać dla siebie na rozwój nie są warte dalszej selekcji (to było coś w tym stylu)... stwierdzam, że ma to sens o ile jest naprawdę z czego nazbierać... no ale przecież piszę, że obserwuję różne gromadzenie zapasów a więc w pewnym sensie skoro młodziak sobie nie radzi w tej samej okolicy co inni to nie warto w niego inwestować co nie znaczy pozwolić mu umrzeć ale może warto to jakoś oznaczyć, żeby dalej go nie powielać... Sam nie wiem, bo temat selekcji rodzin przeżywających jest bardzo trudny. Znaczy, chodzi mi o to, że selekcji która da sukces i posunie wszystko do przodu czyli z sezonu na sezon będzie nam przeżywać nie 30-40% rodzin a przynajmniej 60-70%. Bo dzielić wszystko jak leci też można lecz wtedy jest to bardziej lub mniej metoda a nuż się uda i coś zawsze przeżyje. Chodź metoda podziału wszystkiego co przeżywa nie jest zła i chyba jedynie właściwa na pierwsze sezony... Ja już te sezony mam za sobą (chyba pierwsze 3 sezony można do tego zaliczyć) i już jakiś czas zastanawiam się nad dalszą bardziej celową selekcją bo każde nasze działanie to jednak jest jakaś selekcja, wybieramy i dzielimy przyjmując pewne założenia. Ja na przykład, dzielę te rodziny które pokazują siłę biologiczną... mogą nie być wyjątkowo miodne ale muszą pokazywać witalność czyli iść w rozwój jak rodziny komercyjne, czyli posiadać siłę i nie mieć przy tym problemów z warrozą czy innych widocznych objawów chorobowych. Oczywiście są robione jeszcze inne podziały, nazwijmy je „sanitarne”. Wykonywane wtedy kiedy widzę, że coś rodzina jest nie zbyt wyraźna, jakby zaczyna tracić chęć do życia... Wtedy wykonuje odkład ze starą matką a macierzak ma tyle czasu ile potrzebuje aby wychować nową matkę i ruszyć z rozwojem po zebraniu sił.
Czy to pomaga? W 90% przypadków pomaga... jednak niektóre rodziny i tak „klękną” po jakimś czasie jeszcze w tym sezonie. No więc trzeba reagować na bieżąco i z potrzebą chwili podchodzić do rożnych problemów na pasiece. A co do problemów w tym sezonie jak na złość pszczoły nie chciały odciągac mateczników na ramkach hodowlanych a jak już odciągnęły to postanowiły za jakiś czas ukatrupić 10 mateczników i zostawić sobie 4 hehe... a no tak było i to za każdym razem kiedy umyśliło mi się hodowli... a więc wyhodowałem na cały sezon około 12 matek na listwach... hehe rekord. Na złe to nie wyszło bo takie rodzynki na listwie jak się wygryzły z matecznika to ledwo poleciały na lot godowy a już zaczynały czerwić... Reszta matek u mnie w młodych rodzinach to wszystko ratunkowe mateczki z selekcji pszczół i własnych potyczek z innymi matkami... Dobrze, że chociaż unasiennianie 90% udane.

Od paru sezonów udostępniam za darmo materiał po pszczołach które przeżywają bez leczenia wszystkim chętnym, którzy mają ochotę podjechać w ustalonym terminie i pobrać sobie larwy do miseczek lub cały plaster z jajeczkami. Powoli zaczynam dostawać zwrotne informacje na temat matek pochodzących z selekcji na przeżywalność z moich pasiek. Zebrałem kilka ciekawych informacji wartych do przekazania i zastanowienia się bo pracując na swoich pszczoła mogę nie dostrzegać pewnych zachowań a na pewno nie mam odniesienia do pszczół typowo komercyjnych.

Pierwsza najczęściej powtarzająca się informacja zwrotna to krótszy okres inkubacji matek. Matki wyhodowane z mojego materiału wygryzają się o 1 dzień wcześniej niż matki hodowane z pszczół komercyjnych... Matki przeważnie wygryzają się w 15 dniu a niektóre nawet w dniu 14... Oczywiście nie może być tu mowy o starej larwie bo materiał na matki pobierany z najmłodszych larw lub przekazany w formie jajeczek do wylęgnięcia i pobrania w odpowiednim czasie. Jedna z pasiek która pobrała materiał odciągnęła 36 zasklepionych mateczników. 30 matek wygryzło się w 15 dniu, 2 matki wygryzło się w 14 dniu i 4 matki wygryzły się w 16 dniu... Kolejna pasieka, na 20 mateczników aż 18 wygryzło się w 15 dniu a 2 w 14 dniu. Ja nie obserwuję terminu wygryzania matek ponieważ matecznik wędrują do odkładów zaraz po zasklepieniu... może warto dokładniej to zbadać...

Druga powtarzająca się informacja to bardzo dobre unasiennianie się matek w porównaniu do matek komercyjnych wyhodowanych w tym samym terminie. Jedna z pasiek w tym samym terminie unasienniała matki z mojego materiału (dokładnie 16) i matki ze swojego komercyjnego materiału. Ilość matek z mojego materiału 20 szt. ; ilość matek z komercyjnego materiału 16 szt. Matki wygryzały się w podobnym terminie w odkładach. Matki z mojego materiału podjęły czerwienie w ilości 18 szt. oraz 2 matki wróciły z lotu ale nie podjęły czerwienia. Matki z komercyjnego źródła na 16 szt., czerwienie podjęły tylko 2 szt. plus 2 szt. które wróciły z lotu godowego i nie podjęły czerwienia. Reszta matek nie wróciła z lotu godowego lub zaginęła.

Trzecia powtarzająca się informacja to problemy z przyjęciem w nowej rodzinie o ile matki zostaną unasiennione w uliku weselnym (podane jako matecznik) to pszczoły je akceptują i wszystko ładnie przebiega. Problemy pojawiają się kiedy taką czerwiącą matkę chcemy wprowadzić do nowej rodziny.

Jeszcze jedna z ciekawostek jest taka, że matki z dwóch linii z L i 16 wykazują różną kolorystykę. Stwierdzam, że matki o kolorze skórzastym, brązowym wpadającym z żółty z linii L2 są lepsze (w sensie późniejsze ich rodziny) niż matki o innej kolorystyce. W przypadku linii 16 matki o kolorze czarnym lub srebrno-czarnym są lepsze niż matki o innej kolorystyce.

Wracając do bieżącego sezonu wyraźnie widać, że pszczoły aby mogły prawidłowo się rozwijać, walczyć z warrozą, chorobami i innym zagrożeniami muszą mieć optymalne warunki czyli zapas pokarmowy najwyższej jakości (wartościowy pyłek, nektar/spadź bogaty w mikroelementy). Zastanawiam się nad stworzeniem grupy rodzin która mogłaby mieć takie optymalne warunki zapewnione przez cały sezon. Wiązałoby to się z monitorowaniem stanu pokarmu, zapasów pyłku itd. Ewentualne braki uzupełniane albo miodem albo syropem cukrowym wzbogaconym w odpowiednie składniki, witaminy i minerały plus pyłek naturalny. Podejście systemowe. Wszystkie rodziny dawkowanie takie samo o takim samym składzie. Kolejny mini projekt w tym sezonie to próba pokarmowa do zimowli... Będę chciał zimować w 3 grupach po 5 rodzin... Pierwsza grupa do zimy pójdzie na spadzi plus ewentualne uzupełnianie syropem cukrowym ale nie więcej niż 20% całości pokarmu. Druga grupa pójdzie do zimy na miodzie wielokwiatowym plus ewentualne uzupełnienie syropem cukrowym ale nie więcej niż 20% i trzecia grupa pójdzie do zimy tylko na syropie cukrowym ale wzbogaconym o składniki mineralne, witaminy, oraz odpowienio zakwaszonym... Projekt przeznaczony tylko na moje własne potrzeby do oceny stanu rodzin po zimowli na okres od marca do maja...

Moja uprawa

Ostatnio wertuje fora „winoroślarzy”, gdyż od 5 lat amatorsko mam kila winorośli a rośliny w tym wieku dają już pierwsze większe plony więc wiedza co dalej jest przydatna... Co rzuca się w oczy po przeczytaniu kilku tematów. Zdecydowanie większa kultura wypowiedzi, nie ma chamstwa, trolowania, głupich docinek czy celowego ataku personalnego na użytkownika który ma całkiem inne zdanie na dany temat. Bardzo mi się to podoba bo wygląda to naprawdę i przyjaźnie i normalnie... Jest jednak coś co praktycznie jest identyczne jak u nas na forach pszczelarskich czyli negowanie niechemicznego podejścia do pszczelarstwa tu analogicznie niechemicznego podejścia do uprawy winorośli... Zacytuje kila wpisów:

Poza tym cały świat winiarski bazuje na chemii nie dlatego, by ją stosować, ale dlatego, by cieszyć się zbiorami.”

Panowie na całym Świecie da się uprawiać ekologicznie winorośl, w Polsce 100 lat temu też się uprawiało bez oprysków a wy nadal twierdzicie że się nie da, wam to naprawdę nikt nie wmówi że "białe jest białe a czarne jest czarne"

Kiedyś rozmawiałam z człowiekiem, który przestawiał sad z chemicznego na ekologiczny. / to tak w skrócie/
Pierwsze dwa lata są najgorsze.
Co ja zaobserwowałam.
Odkąd nie tępię strasznie mszyc, z roku na rok mam dosłownie hordy biedronek i to tej właściwej nie azjatyckiej.
Zatrzęsienie skorków i bzygowatych.
Nie tępię w ogóle szerszeni, nie mam inwazji os, choć ponoć szerszenie raczej na pszczoły polują, niemniej jednak chyba utrzymują tez populację innych owadów w ryzach.
Owszem zjadły kilka jabłek tego roku na jabłonce, która o dziwo oparła sie wiośnie i zawiązała kilkanaście owoców.
Jednak ja się tym jabłkom dokładnie przyjrzałam i okazało się, że każde zjedzone prze nich jabłko było uszkodzone przez robaka.
Kilkanaście zdrowych zostało i dojrzewają.
Miłość do szerszni syn mi niestety wypomina, ale mnie jeszcze żaden nie użądlił ani nawet nie miał zamiaru.
Nie mam kota, mam masę ptaków, nie wszystkie niestety mi sprzyjające, ale mam chmary sikorek.
Stąd zresztą właśnie nazwa mojego przysiółka- Sikornica i nazwa winnicy.
Niestety mam karczowniki, ale one nie szkodzą aż takie głęboko korzeniącej się winorośli jak drzewkom.
Nie używam randapu.
Mam wręcz zatrzęsienie jaszurki zwinki, ale to jest spowodowane też tym, że ona jak zasiedli teren to już innej jaszczurki nie dopuszcza.
Mam dużo zaskrońców. Co roku napotykam się na różne osobniki. Od razu powiem, że dla nich warto zrobić stos kompostowy,
który nie będzie się ruszany przez dwa lata, on się w nim zasiedla i składa w nim jaja.
Mam dużo ropuch, zawsze się na jakąś natknę robiąc coś w winnicy i nie tylko, bo one lubią zasiedlać nory po gryzoniach.
Jestem w wieku... słusznym to naprawdę bez sensu robić coś, żeby siebie truć i okolicę.”

Jak widać są to znajome i analogiczne typy wypowiedzi na dany temat... hehe... miło było przeczytać je na forum winiarskim. Aż lżej się robi na sercu pszczelarza TF...

Na koniec jeszcze też z dziedziny winorośli... kawałek z artykułu Filoksera autorstwa Wojciecha Bosaka ze strony: http://www.winologia.pl/teksty_filoksera.htm

Ostatnia runda?
Wzajemną relację współczesnych winogrodników i filoksery można określić jako wrogą symbiozę. Już dawno pogodzono się z tym, że szkodnik jest i będzie obecny w większości regionów uprawy winorośli, a wszelkie próby jego całkowitego wyeliminowania tam, gdzie już się pojawił nie mają większych szans. Z drugiej strony wielka ekspansja filoksery mogła się dokonać wyłącznie przy udziale człowieka. Owad ten jest zdolny samorzutnie zaatakować krzewy winorośli rosnące nie dalej, niż kilka kilometrów od miejsca gdzie występuje. Naturalne przeniesienie się szkodnika z regionu do regionu, czy z kraju do kraju jest więc praktycznie niemożliwe.
Jedyną skuteczną ochroną przed dalszym rozprzestrzenianiem się filoksery na nowe tereny jest ograniczenie importu sadzonek oraz ich ścisła kontrola (kwarantanna, odkażanie środkami chemicznymi, kąpiele wodne w temperaturze ok. 50°C, etc.) Na przykład w Australii, gdzie filoksera dotarła już w końcu XIX wieku, dzięki rygorystycznej kontroli od wielu lat udaje się utrzymać jej zasięg ograniczony zaledwie do 4 procent powierzchni winnic. Chile obroniło się przed filokserą dzięki temu, że przez prawie sto lat w ogóle nie sprowadzano tam sadzonek, później zaś wprowadzono bardzo ostre przepisy fitosanitarne, a nie dlatego – jak uparcie powtarzają popularne publikacje – że kraj ten leży “za górami, za morzami”. Trudno sobie wyobrazić kraj winiarski bardziej wyizolowany geograficznie, niż Nowa Zelandia, a mimo to nasz szkodnik czuje się tam jak w domu.
Po latach zmagań filoksera wciąż nie daje o sobie zapomnieć. W latach 1980. filoksera znów zaatakowała winnice w Kalifornii, tym razem niszcząc krzewy szczepione na podkładkach. Wywołało to prawdziwą panikę, gdyż rzeczone podkładki o symbolu AxR1 (Aramon x Rupestris Ganzin 1) były od 1958 roku oficjalnie rekomendowane przez naukowców ze słynnego wydziału winiarskiego Uniwersytetu w Davis jako najlepiej przystosowane do kalifornijskich warunków i masowo stosowane przy nasadzeniach winnic. Problem wygląda więc poważnie, a wypadki atakowania przez filokserę krzewów szczepionych na AxR1 są coraz częstsze. W samej tylko Napie i Sonomie zagrożonych jest około 20 tysięcy hektarów winnic, a co najmniej dwa razy tyle w pozostałych regionach Kalifornii. Koszt ich przesadzenia na nowe systemy korzeniowe oszacowano na 2–3 miliardy dolarów.
W 1989 roku naukowcy z Davis ogłosili, że w Kalifornii pojawiła się nowa, bardziej agresywna forma filoksery atakująca również krzewy szczepione na podkładkach. Ale czy ta “nowa” filoksera, określona jako “biotyp B” nie była czasem próbą wyjścia z niezręcznej sytuacji w jakiej znalazł się skądinąd świetny zespół specjalistów uprawy winorośli z Davis? Bowiem ktoś chyba przeoczył, że usilnie propagowana od ćwierć wieku podkładka AxR1 już w 1903 roku została wycofana z uprawy we Francji – z powodu... słabej odporności na filokserę.




6 komentarzy:

  1. Problem z winiarstwem i filokserą polega na tym, że winorośle rozmnaża się najczęściej przez klonowanie. Populacja zaatakowana przez pasożyta nie ma szans. Mi udało się teraz, w drugim sezonie prób, zakiełkować 2 nasiona z kilkudziesięciu. Zobaczymy co dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Odniosę się do cytowanej tu mojej wypowiedzi.
      Moje założenie jest takie że rodziny czy raczej odkłady które nie potrafią uzbierać sobie zapasu nie nadają się do dalszej praktyki (selekcja to takie duże słowo)
      Nie nadają się ponieważ tej próby nie przeżywają. Teraz po latach takich rodzinek jest 10 procent. Na początku bylo nawet i 50 procent.
      Moim zdaniem przeżywają te które potrafią wpaść w rytm sezonu. Polega to mniej wiecej na tym że pszczoły inwestują w odpowiednim momencie w potrzebne dobra tzn pokarm a nie w np. Czerw który też jest potrzebny ale w danym momencie jest to ruch samobójczy.
      Lokalna pszczoła powinna uzbierać kiedy może a czerwic kiedy trzeba.
      W tym roku sezon ciężki dla wszystkich. U mnie z trzech pożytków dużych uzbierało się tylko 10 dni z wziątkiem. Jednak pszczoły przez ten krótki okres uzbierały tyle żeby spokojnie przeżyć zimę.

      Chce też zwrócić uwagę na pewien błąd logiczny moim zdaniem.
      Pierwsze trzy lata nie leczenia ...zakładając że ma się w miarę czyste od drecza pszczoły to trzy lata zajmują warroa na dojście do stanu takiego że zagrażają pszczelej rodzinie.
      I nie mówię tu o wirusach czy innych rzeczach które notabene występują też u leczących.
      Mówię o przesyceniu gniazda przez warroa.


      Co do kultury wypowiedzi to widzę u kolegów poprawę.
      Np nie jestem już cytowany jako: "ktoś tam"..napisał jakiś post..

      Teraz jest już "chyba Jacuch"...czy coś w tym stylu..

      Podpowiem.
      Atmosfera jest taka jaka jest ponieważ jest grypa ludzi którzy nie potrafią sami nic stworzyć,a tylko kopiować i zawłaszczać cudzą wiedzę żeby następnie się tą wiedzą chwalić. Albo co gorsza mielić tak długo że powstaje niezrozumiała masa 10 tysiecy postów..taka parówka.

      Usuń
    2. Michał dlatego stosuje się podkładki na szczepy zazwyczaj przerobowe i wprowadza hybrydy vinifier odporne na grzyby czyli PIWI... Ogólnie winoroślarstwo to jedna wielka chemia...

      Usuń
    3. Jacuch... trzeba robić swoje... Nie ma dwóch identycznych pasiek, pszczół itd.

      Usuń
    4. Zgadza się. Podkładki, opryski... "nakłuwanie dziewiczych jaj w macicy".. człowiek nieświadomie popsuł gatunek i musi teraz robić frankensztajny. ;)

      Usuń
  2. Ciekawy post. Sezon faktycznie ciężki. Wielu pszczlelarzy wzieło bardzo mało miodu lub prawie wcale. W rodzinach komercyjnych leczonych obserwuje w tym roku dużo szybsze niż zwyle namnażanie sie warrozy.
    Z tym wygryzaniem sie matek tez ciekawie. O ile pszczoły wygryzaja się szybciej w małych komorkach to mateczniki raczej budują normalne. Dziwne że tak stosunko krótki czas selekcji wpłyną na czas wygyzienia mateczników. Z duzym prawdopodobieństwem moge powiedzieć że matki rojowe wygryzaja sie szybciej niż ratunkowe(są w końcu najlepsze bardzo żadko giną i szybko zaczynają czerwić).

    OdpowiedzUsuń