Wiosna ruszyła delikatnie do przodu.
Zima okazała się szarą i mokrą jesienią. Powolutku do życia
zaczynają budzić się również pszczoły a marzec to czas w którym
objeżdżam pasieki i liczę ile rodzin pszczelich postanowiło
rozpocząć kolejny sezon bez leczenia. Czytelnicy mojego skromnego
bloga znają historię pasieki i wiedzą jak wygląda u mnie każdy
sezon praktycznie od 2013 roku. Od zawsze staram się informować w
jasny i rzeczowy sposób o tym co robię i o tym co zamierzam robić
dalej z pszczołami. Moim celem nie jest uporczywe przekonywanie do
swoich racji i maniakalne zachęcanie czy propagowanie takiego
pszczelarstwa jakie ja praktykuje a jeno przedstawienie rzeczywistość
pszczół i pszczelarza który tych pszczół nie leczy. Od 2013 roku
z różnymi modyfikacjami staram się realizować swój pomysł na
pszczoły w kierunku pszczelarstw na tyle przyjaznego pszczołom jak
również na tyle opłacalnego dla pszczelarza aby ten pszczelarz
mógł pozwolić sobie na utrzymywanie tej przyjaznej współpracy na
takim samym poziomie.
Miniony sezon 2019 był sezonem takim
samym jak każdy inny... gorący kwiecień, deszczowy maja, czerwiec
jak zwykle rewelacyjny, później średni lipiec, suchy sierpień i
wiosenny wrzesień zakończony ciepłym październikiem. Ot typowa
pogoda ostatnich lat czyli nie do przewidzenia. Pszczoły jak zwykle
radzą sobie ze wszystkim co przyniesie im pogoda i naprawdę
świetnie reagowały na kaprysy matki natury... cały sezon wyglądały
dobrze, co prawda zauważałem większe ilości warrozy w rodzinach
ale przecież to nie pierwszyzna na moich pasiekach a widok
czerwonego dręcza nie robi na mnie już żadnego wrażenia i z
czasem łapałem się na tym, że już go nawet nie dostrzegam przy
przeglądach... a dowiedziałem się o tym kiedy mój znajomy
pszczelarz asystował mi na jednej z pasiek kiedy szykowaliśmy
materiał na matki pszczele.... i nagle zapytał: „Ej Ty a czemu
tej warrozy jest tak dużo na pszczołach?” a ja odburknąłem: „bo
tak ma być... one żyją razem”.
One żyją razem – bo tak ma być.
Dziwne ale teraz jak nad tym myślę... to uważam, że ma to dużo
sensu bo wraz ze śmiercią rodziny pszczelej biedna warroza również
umiera a wiem o tym doskonale bo tej wiosny zdążyłem już
posprzątać kilkadziesiąt rodzin pszczelich czyli posegregować
plastry na ładny susz, na ładny susz z pokarmem i na brzydki susz
do przetopienia. Zatem życie i śmierć ściśle ze sobą powiązane.
Osypy pszczół, które nie były bardzo liczne zwróciły moją
uwagę bo gdzie nie gdzie widziałem czerwone przyjaciółki, które
również poniosły śmierć. Wierzę, że to były te bardziej
zjadliwe... te które nie potrafiły żyć w zgodzie z pszczołami. Z
zasady nigdy nie zastanawiam się dłużej niż 5 minut z jakiego
powodu padły pszczoły na moich pasiekach. Bierze się to, znaczy
ten krótki czas rozmyślania nad padłymi rodzinami pewnie z tego,
że martwe rodziny nigdy już nie będą żywe... a skupić się
trzeba na rodzinach które przeżyły. Po za tym diagnozowanie
chorobowe na pasiece, która nie stosuje kuracji leczniczych nie ma
sensu bo i tak tych kuracji nie zastosuje a więc nie muszę wiedzieć
jakich kuracji wymagały moje pszczoły aby mogły przeżyć...
chodź... badanie osypu nawet przez wyspecjalizowane do tego
instytucje uważam za wróżenie z fusów bo i przyczyn śmierci
żywego organizmu może być tak dużo a różnych interakcji i
synergii nie sposób ze sobą logicznie powiązać i całościowo
spiąć stawiając jedynie słuszną diagnozę.
Sierpień i wrzesień według mnie bo
wszystko się trochę przesunęło to teraz decydujące miesiące i
nabierające bardzo dużego znaczenia jeżeli chodzi o wypasienie
przyszłych pokoleń i zdrowie całej zimującej rodziny... Jestem
pewny, że większość dni z tych dwóch miesięcy nie wykorzystałem
należycie aby doprowadzić rodziny pszczele do optymalnej formy...
Jednak trzeba patrzeć na to również z innej strony bo chcemy aby
nasze pszczoły były w jakimś sensie samowystarczalne, radzące
sobie tu i teraz bez pszczelarza ale ciągle myślimy nad tym jak im
można jeszcze bardziej pomóc aby nie dokładać im dodatkowych
obciążeń bo kto nie leczy pszczół ten wie, że presji ze strony
czynników chorobotwórczych mają wystarczająco...
W październiku nagrałem krótki
filmik o pszczołach tuż przed zimą. Już wtedy po wzrokowej ocenie
stanu rodzin podejrzewałem, że po zimie będę spodziewał się
dużych spadków. Intuicja pszczelarska podpowiadała mi, że coś
jest jednak na rzeczy i trzeba mieć na uwadze, że straty mogą
okazać się naprawdę duże. Dlatego też chyba świadomie ociągałem
się z objazdem po pasiekach i nie chciałem do końca zdiagnozować
stanu posiadanych rodzin pszczelich... Na tą okoliczność
przypomina mi się jeden z nosaczowych memów...
No i tak właśnie to wygląda...
Otóż muszę, przyznać że „selekcja
naturalna” dała mi popalić po tej zimie i pewnie jeszcze do maja
nie powiedziała ostatniego słowa. Na 68 zazimowane rodzin na tą
chwilę w ulach szumi 12 rodzin. Jest to wynik który nie spełnia
moich minimalnych oczekiwań a więc takiego ustalonego limitu 20
rodzin po zimie... Zakładałem go sobie z myślą o fajnym sezonie
gdzie odbiorę sporę ilości miodu i wystarczająco rozwinę pasiekę
przynajmniej do liczby 60 rodzin co przecież nie jest jakimś sporym
wyczynem mając pod ręką spore zapasy suszu i zapasy pokarmu w
plastrach...
Plany na nadchodzący sezon aż tak
bardzo się nie zmieniają, będzie mniej roboty to jest pewne,
będzie chyba bez potężnych zbiorów miodu a główne działania
trzeba skupić znowu na podziałach aby doprowadzić do zimy 30-40
rodzin w fajnej kondycji. Jestem na starcie 6 sezonu bez leczenia
pszczół na moich pasiekach. Niestety nie mam gotowej recepty jak
temat pszczół bez leczenia odpowiednio potraktować aby co sezon
mieć odpowiednią ilość silnych rodzin, które przyniosą miód i
dadzą nadwyżkę rodzin do zimowli. Niestety nie ma również w
Polsce pszczelarza (oczywiście tu mogę się mylić) od którego
można by skopiować gotowy system postępowania i dostosować do
własnych założeń. Niestety całą swoją wiedzę i doświadczenie
opieram na własnych potyczkach, często boleśnie błędnych i na
doświadczeniu innych pszczelarzy z zagranicy czyli na Websterze,
Bushu, Comforcie, Lundenie czy Osterlundzie... i mając w głowie
tekt Kirka Webstera: „Zapaść i Ozdrowienie: Droga do Pszczelarstwa Bez Leczenia” i zawarte w
tym tekście stwierdzenie: „Jest
jednak pewna cecha, którą wszyscy oni mają wspólną, pewne
doświadczenie dzielone przez wszystkich: czy Wam się to podoba czy
nie, każdy z nich patrzył, jak jego pszczoły przechodzą przez
przynajmniej dwa cykle Zapaści i Ozdrowienia, zanim pasieka
osiągnęła wystarczającą stabilność, by bez leczenia produkować
nadwyżkę produktów pszczelich. Dla niektórych z nas, którzy nie
mieli pojęcia, co robią, a którzy zaczęli z pszczołami o bardzo
małej zdolności do koegzystencji z warrozą, owe cykle Zapaści
wyglądały bardzo dramatycznie, prawie katastrofalnie.”
Myślę
sobie, że może i ja zahaczam i patrzę jak moje pszczoły
przechodzą drugi cykl zapaści i przed nimi kolejne ozdrowienie? Czy
tak jest w istocie dowiemy się wszyscy w najbliższym czasie i w
dalszych sezonach...
Ostatnio
dostałem pytanie: Co dalej zamierzasz robić i czy nie uważasz, że
już czas to zakończyć i wdrożyć leczenie pszczół lub wydzielić
jedną pasiekę komercyjną która by utrzymywała czy finansowała
pozostałe pszczoły bez leczenia?
Odpowiadam:
Leczenie pszczół mogę rozpocząć w każdym dowolnym momencie na
pasiece, mogę to zrobić z dnia na dzień, mogę to wykonać w
każdej chwili... Jednak dojście do pszczół które nie wymagają
leczenia zajmuje jak widać sporo czasu i szkoda by było zmarnować
potencjał pszczół które przeżyły, szkoda by było poświęconego
czasu, poświęconych pszczół które nie dotrwały do wiosny,
wszystkich sezonów i tej walki o jak najlepszą przeżywalność...
Dlatego też, patrząc na to z rozsądkiem trzeba oszacować jakiś
reprezentatywny czasookres, który będzie dawał pogląd całościowy.
Pierwsze próby z pszczelarstwem naturalnym rozpocząłem w 2013 roku
kiedy wdrażałem komórkę 4,9 mm, sprowadzałem pszczoły o
przydatnej genetyce i przeprowadzałem liczne testy higieniczne...
Myślę, że 10 lat to odpowiedni czas na stwierdzenie czy stabilna
pasieka bez leczenia która jest w stanie na siebie zarobić ma racje
bytu... a więc 2022 rok będzie stanowił sezon który podsumuje
dotychczasowe poczynania i wtedy będę mógł z pewną ulgą i
poczuciem należycie zbadanej sprawy odpowiedzieć czy u mnie się to
sprawdza w 100%.
Ale
żeby jasno też przekazać mój pogląd. Do leczenia chemicznego nie
zamierzam wracać. Pewnie gdybym miał rozważać jakieś inne formy
pomocowe dla pszczół to skupiłbym się w pierwszej kolejności na
poprawie kondycji zdrowotnej pszczół poprzez suplementacje czy to
ziołową czy witaminowo/białkową itp. Uważam, że może pszczołom
w niektórych lokalizacjach pasiecznych brakować podstawowych
substancji odżywczych co wiąże się z ogólnym osłabieniem
całościowym organizmu rodziny pszczelej.
Za
jakiś miesiąc postaram się przedstawić już konkretny liczebny
stan rodzin które przeżyły z uwzględnieniem ich pochodzenia oraz
ilości przeżytych sezonów.
Nie jest łatwo być pionierem. Z dużą ilością asortymentu będzie Ci łatwiej odbudować stan pasieki. Aby pogoda była łaskawa. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWszystko zależy od kondycji rodzin i pogody... reszta w rękach pszczół i trochę moich.
OdpowiedzUsuńPionierem się nie czuje są ludzie którzy robią to dłużej...
smutna sprawa,nawet ładne miałeś te rodziny. grunt że coś zostało. Czy w statystykach uwzgledniasz też wiek rodziny?
OdpowiedzUsuńZ moich wynika że ma to znaczenie. Ogólnie to rodziny cztero letnie padają, a czasami trzy letnie. Podejrzewam że pszczoły uciekajace lub rabujace takie rodziny zwiększają przesycenie Varroa w swoich domostwach i zakłóca to równowagę (jeżeli taka jest) a co za tym idzie powoduje zgon rodzin które teoretycznie powinny jeszcze trochę pociągnąć. przypuszczenie poparte przeżywalnością po zimowli..ale żeby to sprawdzić trzeba by monitorować poziom Varroa. co mam zamiar robić.
pozdrawiam.
Tak... pewnie że uwzględnie... I sam jestem ciekaw jak to się będzie przedstawiać ale przy takim spadku będzie mnie bardziej cieszyć kondycja rodzin niż ich wiek...
Usuńno jak by się okazało że masz np 5 latki w dobrej kondycji to mogło by to znaczyć że u mnie albo słaby genotyp,albo pszczelarz ;)
UsuńJak ja to mówię... wszystko to lokalne specyfikacje... nie sposób to wszystko analizować... zwłaszcza przy amatorskich działaniach. Tylu mamy naukowców w Polsce i jakoś schematów działań na pasiece nie potrafią chodźby zarysowac w tym kierunku.
OdpowiedzUsuńTak.. Też mam armagedon. Jutro będę liczył straty...
OdpowiedzUsuńPowodzenia w Twoich działaniach i postanowieniach
Sugerując się ze powróciłem do komórki 4,9 poluzowałem leczenie kwasem mrówkowym ,przezimowały wszystkie. Oj cieszyłem się.
OdpowiedzUsuńZ 22 zostały 15.
Pozdrawiam Marbert