Gdy po raz pierwszy miałem kontakt z pszczołami a raczej
ulami starego typu dadantami, leżakami na 16-18 ramek nie podejrzewałem, że
przygoda z pszczołami rozpocznie się na dobre i będzie mnie wciągać coraz
bardziej. Nie miałem pojęcia, że w ogóle będę umiał zajmować się pszczołami i
że to zajęcie przerodzi się w prawdziwą pasję i zamiłowanie… Gdy dwa lata
później postanowiłem ruszyć samodzielnie z pierwszymi złapanym rójkami
pszczelimi za cel stawiałem sobie kilka uli, góra 10 w przydomowym ogródku dla
własnej uciechy i zdrowego, pewnego miodu.
Całą wiedzę o pszczołach zdobywałem jak większość młodych
pszczelarzy, poprzez opracowania internetowe, dostępne książki czy fora
pszczelarskie oraz kontakty z zaprzyjaźnionymi pszczelarzami gospodarującymi w
różnych typach uli, z różnymi pszczołami i wyznającymi całkiem odmienne zasady
pszczelarskie… Początki były trudne ale też i bardzo zachęcające bo pierwsze
lata były udane pogodowo i nawet osoba mało doświadczona mogła pozyskać spore
ilości miodu co jeszcze bardziej wtedy zachęcało do zajmowania się pszczołami…
W tym roku mija pełne 5 lat mojego praktycznego
„pszczelarzenia” bo teoretycznie będzie to dłużej. Jest to taki okres czasu, że
warto zrobić małe podsumowanie i przypomnieć sobie jak małymi krokami z różnymi
porażkami przesuwałem się do przodu… Pierwszy rok i połowa drugiego sezonu to
typowo komercyjne gospodarowanie z wysłuchiwaniem nakazów bardziej doświadczonych
pszczelarzy a raczej z czytywanie z ich wypowiedzi co z pszczołami trzeba robić
w danym czasie aby przeżyły i dały jak najwięcej miodu dla pszczelarza. Był to
okres w którym chciałem nauczyć się wszystkiego w jak najkrótszym czasie.
Pierwszy sezon zleciał gładko i praktycznie już wtedy jesienią wiedziałem, że
zmiana ula to tylko kwestia czasu bo chcąc rozwijać się w tym kierunku jednak
trzeba mieć prosty, mało skomplikowany ul bez zbędnych „gadżetów
pszczelarskich”
Zima i start wiosenny dalej pozwoliły mi na zabawę w
pszczoły.. Już nie pamiętam dokładnie w jakiej ilości przezimowała mi pasieka i
jaki procent rodzin się osypał ale wiem, że było bardzo dobrze co zachęciło
mnie do dalszych działań planowania powiększania pasieki i zdobywania nowych
miejsc pod przyszłe pasieczyska… Kolejny sezon pasieczny był przełomowym bo
wtedy czyli w roku 2012 na własne oczy zobaczyłem co Varroza i inne wirusy, patogeny potrafią
zrobić z rodzinami pszczelimi. Wiem, że wtedy miałem spore załamanie rodzin na
pasiece ale udało mi się je jakoś doprowadzić do zimowli i za karmione
szczęśliwie chodź w bardzo słabej kondycji za zimować. Cały okres
jesienno-zimowy poszukiwałem informacji na temat Varroa, pszczół odpornych na
pasożyta, rodzajach leków i różnych sposobach walki z inwazją roztoczy Varroa… Dzięki
temu natrafiłem na strony zagranicznych pszczelarzy takich jak Osterland, Brown
czy Lusby… To co oni przekazywali było bardzo logiczne i trafiało do mnie w
100%... Oczywiście miałem pewne wątpliwości co do słuszności niektórych ich
działań w naszych pszczelarskich warunkach gdzie mamy duże napszczelenia, wielu
wędrowców itd. ale pomyślałem wtedy czemu by nie spróbować tego na naszych
warunkach. Czemu by nie sprawdzić jak poradzą sobie pszczoły z komórką 4,9 mm,
czemu nie dać pszczołą a raczej matce więcej swobody, czemu nie spróbować
leczyć bardziej organicznie czyli substancjami pochodzenia naturalnego tymolem,
olejkami itd. Głowa nabita komercyjnym
szaleństwem posiadania najlepszych matek, najlepszych rodzin, największych
wydajności miodowych oraz umiejętnościami w żonglowaniu różnymi lekami w
pasiece przez cały sezon nie pozwalał do końca przyjąć tych wszystkich
założeń… Jednak wiosna która nie była
już taka udana jak wcześniej sprawiła, że przyjąłem kierunek w którym chyba
warto podążać choćby dla samego
sprawdzenia czy to zadziała i czy da się tak prowadzić pasiekę aby pszczoły
mogły być pszczołami a pszczelarz mógł być pszczelarzem czyli miałby za opiekę
nad pszczołami zasłużoną nagrodę w postaci miodu który by wszystko bilansował
tak aby zawsze albo prawie zawsze wychodziło na „+” a w ostateczności na „0”.
Dziś wiem, że moje sprawdzenie się opłacało i że można w
zgodzie z pszczołami może jeszcze nie w 100% całkowicie rozpasanymi, wolnymi
działać dla ich i dla własnego dobra.
Pięć lat to bardzo krótki okres w pszczelarstwie…
Praktycznie rzecz biorąc to jestem jeszcze żółtodziobem pszczelarskim który nie
powinien zabierać głosu w sprawach ważnych dla pszczół a już na pewno nie
powinien nikomu udzielać rad jak ma prowadzić pasiekę, czy jak można pewne
rzeczy rozwiązać inaczej… Często się jeszcze łapę na tym, że zaglądając do ula
zastaje sytuacje o której do tej pory nie wiedziałem i się zastanawiam czy
powinienem wiedzieć. Takie momenty są najlepsze bo przypominają mi, że pszczoły
nigdy nie będą robić tak jak chce pszczelarz…
Tak jak wcześniej pisałem jesień zima 2012/2013 to przełom w
postrzeganiu całego pszczelarstwa i układanie w głowie nowego plan działania na
pasiekach… Późniejsze kontakty z pszczelarzami zachodnimi którzy potrafią
utrzymać pszczoły w równowadze z Varroa bez chemicznej apokalipsy wskazały mi
pewien kierunek i dzięki temu moje pszczelarstwo w obecnej chwili wygląda tak
jak wygląda… Kolejne sezony to intensywne powiększanie, testowanie i
monitorowanie stanu rodzin ich rozwoju, porażenia roztoczem itd. To były dwa
ciężkie sezony testów, obserwacji, dużo poświęconego czasu i wyszukiwania
pszczół po całej Europie gdzie jest nadzieja na to, że pszczoły nie potrzebują
silnych trujących substancji aby mogły żyć i produkować miód.
W chwili obecnej znajduje się chyba już w bardzo dobrym
miejscu jeśli chodzi o sprawy pszczół i ich możliwości życia bez leków czy
innych chemicznych zabiegów. Pasieki rozrosły się do optymalnych rozmiarów na
moje możliwości i funkcjonują raz lepiej raz gorzej ale funkcjonują. Część
rodzin potrafi się załamać ale też i odbudować. Pewnie tej zimy duża część
rodzin nie doczeka wiosny ale to nie będzie już dla mnie kłopot tylko planowe
działanie wpisane w selekcje tych rodzin które mają lepsze predyspozycje do
przeżycia. Oczywiście śmierć rodzin pszczelich nie należy do przyjemnych ale
nie ma innego wyjścia na tym etapie selekcji naturalnej.
Ten sezon i poprzedni rok 2014 to tworzenie ruchu
naturalnego pszczelarstwa w obrębie pewnej grupki sympatyków, amatorów zdrowych
niekomercyjnych pszczół. Dzięki taki ludziom jak MrDrone i Borówka można
zmienić swój światopogląd pszczelarski i nie tylko pszczelarski bardzo szybko
ale też dzięki nim mogłem pewne rzeczy przewartościować, gdzieś coś odpuścić,
gdzieś coś wzmocnić swojego. To nie są „oszołomy” pszczelarstwa naturalnego jak
czasami gdzieś tam się słyszy na boku… Chciałoby się powiedzieć, że brakuje nam
takich radykalnych działań, pomysłów i przedziwnych teorii na temat szeroko
rozumowanego Pszczelarstwa Naturalnego… Chciałoby się aby każde województwo
miało chociażby mało nieliczną grupkę wspierającą i działającą w ramach PN.
Wtedy a jestem tego pewny na 100% walka o pszczoły wolne, pszczoły które nie
muszą być leczone trwałaby zdecydowanie krócej niż teraz. Przecież
wystarczyłoby stworzyć kilka-kilkadziesiąt takich pasiek doświadczalnych na
terenie, obszarze naszego kraju i poddać je najbardziej surowemu kryterium
doboru czyli pszczoły musiałyby zawalczyć wszystko same bez wspomagania. Niech
przeżyje 5-10%, niech przeżyje po 2-3 rodziny na pasiece ale to i tak będzie
bardzo dużo. Wspomnę na tą chwile o projekcie smartbees w którym uczestniczę.
Jest to chyba jedyny projekt od pojawienia się Varroa na terenie Polski w
którym rodziny testujące nie są poddawane leczeniu… fakt, są tam jeszcze inne
składowe i inne obserwacje ale kładziony jest nacisk na przeżywalność.
Profesjonalne zaplecze z całym sztabem ludzi od hodowli pszczół i selekcja w
kierunku przeżywalności. Czy trzeba było czekać aż tyle lat aby powstał jeden
sensowny projekt?
Czy nie można zrobić tego na większa skalę choćby na terenie
województwa w ramach danych kół pszczelarskich czy chętnych uczestników. Niech
by każde koło wystawiło po 10 rodzin pszczelich to możemy sobie wyobrazić jaka
to będzie duża liczba pni w skali województwa do testowania.
Obawiam się, że działania na rzecz pszczół bez leczenia
nigdy nie będą dobrze odbierane a wszyscy pszczelarze którzy otwarcie mówią o
swoich planach z tym związanych publicznie są rugani, wymyślani i napiętnowani…
Ja cały czas uważam, że pszczoły bez leczenia to nie
fantastyka, to nie jest odległa przyszłość. To się może udać u każdego w
pasiece jeśli tylko zechce zainteresować się tematem.
Dlaczego piszę, że jest to w 100% możliwe. Piszę tak bo
widzę po własnych pszczołach jak to wygląda i widzę, że pewne złe sytuację są
do opanowania a czasami pszczoły same pokazują w której rodzinie jest
najlepiej. Zwracam uwagę na lokalność pszczoły bo jest to jeden z
najważniejszych punktów w procesie pszczół które mają same przeżywać na danym
terenie. Gdy już mamy ciekawą pulę genetyczną pszczół o cechach przydatnych
musimy skupić się na rozmnażaniu i unasiennianiu matek z wolnego lotu.
Pamiętajmy także o trutniach i nie wycinajmy czerwiu trutowego bo musimy
wiedzieć, że wartościowe trutnie są o wiele bardzie ważniejsze niż matki które hodujemy…
Ostatnio napisał do mnie pszczelarz z okolic Sandomierza.
Chciał sprawdzić swój nowy patent na likwidację roztoczy Varroa. Jego pomysł
opiera się na myjce ciśnieniowej i wsadzie do tej myjki czyli roztworze gliceryny
z olejkiem pichtowym. Przyjechał do mnie na pasiekę w celu sprawdzenia
porażenia rodzin a że rodziny mam w tym sezonie nie leczone to mieliśmy
nadzieję, że na wkładkach będzie jak makiem zasiał… zwłaszcza, że w jego
pasiece osypy były bardzo duże.
Próba pokazała, że roztocze jest i pewnie cały czas będzie.
Jedna rodzina miała więcej, druga mniej dorosłych samic V. ale dla mnie to ma
tylko informacyjne znaczenie i może wskazywać, że akurat ta dana rodzina posiada lepsze cechy i predyspozycje do
zrzucania, oczyszczania się z roztoczy…
Patrząc na taki stan rzeczy czyli skromny osyp samic V. w
granicach 10-20 szt. w rodzinie która nie była leczona w tym sezonie a w
sezonie 2014 dostała tylko 5 g tymolu może wydawać się to mało prawdopodobne ale
tak jest rzeczywistość…
Rodziny biorące udział w tym eksperymencie stoją na mojej
„pasiece matce” gdzie trzymam wszystkie cenne i obiecujące pszczoły różnych
ras… Każda rodzina ma dowolność w budowaniu dzikich plastrów więc czerwiu
trutowego było od tych rodzin masa. W tym miejscu również unasienniam wszystkie
swoje matki w pasiece.
Kondycja rodzin w tym miejscu zawsze jest bardzo dobra bo i
lokalizacja na to pozwala. Małe napszczelenie oraz umiarkowany pożytek przez
cały sezon.
Nie chce przypisywać konkretnych i cudownych właściwości
danej mate pszczelej ponieważ na to wszystko składają się jeszcze inne rzeczy
takie jak własny wosk, własna węza 4,9 mm, zimny ul, lokalizacja i inne
czynniki…
Dzięki przyjętej gospodarce i pójściu w kierunku własnej
węzy o komórce 4,9 mm, zmniejszeniu odległości do 30-32 mm, sprowadzeniu
różnych pszczół pod względem rasy, linii i przydatnych cech składających się na
przeżywalność w tym sezonie postanowiłem ograniczyć podawanie tymolu i skupić
się na interwencjach objawowych czyli postanowiłem pomagać rodziną które miały
widoczne objawy chorobowe (zdeformowane pszczoły, pomarszczone skrzydełka, brak
zdolności do lotu itd.). Uważam takie podejście za słuszne bo cały czas trwa
selekcja na przeżywalność a moje interwencje ograniczają się do podania 30
kropel mieszanki olejków rodzinie, która tego według moich założeń potrzebuje.
W tym sezonie do tej pory 4 rodzin wymagało takich interwencji z czego aż 3
rodziny na jednym pasieczysku. Co
ciekawe załamaniu uległy rodziny ze starymi matkami z roku 2013 z hodowli
komercyjnych… Wszystkie matki z tego samego roku wyhodowane u mnie na pasiece
nie wykazywały objawów chorobowych przy takim samym podejściu jeśli chodzi o
zabiegi tymolem w poprzednich latach. Dało mi to do myślenia i postanowiłem na
przyszły sezon już nie sprowadzać materiału z zewnątrz a zacząć rozmnażać
pszczoły z rodzin które najbardziej przejawiają korzystne cechy przydatne w
normalnym funkcjonowaniu. Spora grupa rodzin pójdzie do zimy bez leczenia i
będzie to pierwszy raz w moim dotychczasowym zajmowaniu się pszczołami kiedy
większa połowa pasieki będzie zdana tylko na własne i nabyte cechy radzenia
sobie z V. i innymi zagrożeniami. Na tą chwilę jeszcze wstrzymuje się z
pójściem o krok dalej czyli zimowaniu pszczół na miodzie ale pewnie z czasem i
taki procent rodzin będzie u mnie w pasiece funkcjonował.
dzika zabudowa w podkarmiaczce
W tym sezonie wdrażałem również puste ramki pod dziką
zabudowę. Wrzuciłem ich jakieś 30% z całości ramek jakie wkładałem do uli
rodziną pszczelim. Mam mieszane odczucie bo z jednej strony wygoda to
niesamowita i przede wszystkim zdrowie dla pszczół bo budują na swoim czystym
wosku i budują to co w danej chwili potrzebują. Z drugiej strony jednak, jeszcze
ciężko się przyzwyczaić bo zdarzają się nieporządki w odczuciu pszczelarza
czyli pszczoły lubią sobie zrobić skosik, coś połączyć, gdzieś dokleić i robi
się małe zamieszanie haha… Zdarzały się rameczki które musiałem usunąć z ula bo
pszczoły zrobiły ze dwa języczki i dalej nie chciały ruszyć albo odbudowały w
pionie do połowy i dalej dziura albo budowały w poprzek ramki… Takich ramek
było bardzo mało ale na 5 rodzin jedna coś takiego wymyśliła. Często natomiast
zdarzały się tzw. połączenia ramkowe czyli pszczoły budowały plastry po skosie
na dwóch, trzech ramkach i przy przeglądzie musiałem wyjmować 2,3 ramki na raz.
Oczywiście można to rozdzielać ale wtedy rwiemy odbudowaną ramkę i robi się
zamęt na pasiece.
Dzikie zabudowy i wielkość komórek
4,8 mm
4,9 mm
5,1 mm
Co ciekawe pszczoły budują najróżniejsze komórki od bardzo
małych po bardzo duże trutowe. Komórki na pszczoły robotnice zdarzały się w
przedziale od 4,6 mm do 5,2 mm a komórki trutowe były nawet 7,0 mm. Większość
komórek czyli taka średnia oscylowała w granicach 4,9-5,1 mm i widać było, że
rodziny w nastroju roboczym budowały bardzo ładnie takie komórki. Proporcje
komórek roboczych to komórek trutowych na plastrze były bardzo różne. Prawie
zawsze te 15% komórek to musiały być komórki trutowe, czasami zdarzało się 50%
komórek roboczych i 50% komórek trutowych. W przypadkach rodzin bardzo dużych
czyli rozwiniętych prawie zawsze dzika zabudowa kończyła się w 100% zabudową
trutową i silne rodziny mogły mieć takich ramek nawet 4 co nie przeszkadzało to
w ich pracy przy zbiorach miodu bo i tak takie rodziny osiągały imponujące
wyniki miodowe a za słowami Bartka skoro chcę mieć trutnie niech je mają
widocznie są tak dobre, że przyroda domaga się ich obecności w środowisku.
Jak nie było miejsca budowały gdzie chciały
Kolejny sezon o ile na wiosnę będzie na co popatrzeć w ulach
to kolejny krok czyli postaram się wklejać węzę tylko do połowy ramki lub dawać
paski tak aby drugą połowę pszczoły miały do dyspozycji. Oczywiście puste ramki
też będą szły do ula i ich udział na pewno będzie większy…
Chciałbym też zrobić sobie pasiekę radykalną czyli wszystko
na dzikiej zabudowie, bez leczenia, zimowane na własnych zebranych zapasach ewentualnie
podkarmiane miodem. Może w ramach działań stowarzyszenie uda nam się stworzyć
jakiś wspólny projekt idący w tym kierunku?
Łukasz, i tak Ci nikt nie uwierzy, że MrDrone to nie oszołom haha ;-)
OdpowiedzUsuńja ze swojej strony dodam, że nie ma się co bać dzikiej zabudowy w ramkach i tych kroków, które niektórzy nazywają "radykalnymi", a ja obiecałem sobie w ramach kontry do nich nazywać "racjonalnymi". Jak pszczoła będzie najważniejsza to odpowiednio nam się odwdzięczy - jeżeli najważniejszy będzie miód i pieniądze, to ... wiadomo co się dzieje...
Gratuluje, powodzenia!
OdpowiedzUsuń