piątek, 24 lipca 2015

Nasze pszczoły i nasza varroa…




Ostatnio zastanawiałem się czy moje pszczoły i moje pasieki są już w stanie samodzielnie egzystować bez mojej „pomocy” czyli bez mojego udziału w ograniczaniu roztoczy.  Rozważania czy dać albo czy nic nie dawać są u mnie w ostatnim czasie takim głównym problemem który musze rozwiązać przynajmniej do początku sierpnia bo później po tym terminie TF (Treatment-Free) stanie się faktem.  Jak zwykle kiedy nie mam pojęcia co wybrać udaje się na pasieki i zaglądam do uli… może wydawać się to śmieszne ale prawie zawsze po takich przeglądach wiem jakiego wyboru dokonam i wiem, że wybór ten pochodzi od pszczół.  Dokładne przeglądy są wstanie pokazać mi jak dana rodzina funkcjonuje, czego potrzebuje lub czego jej nie trzeba i że ma się świetnie. 


 
W tym roku dostaje dużo zapytań na pocztę i nie tylko jak po poprzednim sezonie 2014 mają się moje rodziny i skoro podawałem im tylko 5 g tymolu jak miało to miejsce przy młodych rodzinach to czy nie mam problemów z Varroa i czy moje rodziny nie umierają powolną śmiercią spowodowaną niesamowitą inwazją wirusów pochodzących od roztoczy które przecież nie zostały wybite do ostatniej sztuki.  Muszę się przyznać, że sam nie do końca byłem pewny tego co zastanę wiosną zwłaszcza, że zima była troszkę cieplejsza niż standardowo i matki (podejrzewam) czerwiły również dłużej niż zwykle.  



Zacznę od wiosny i stanu przezimowanych rodzin.

Do zimy czyli na 1 listopada miałem 35 rodzin pszczelich prowadzonych w systemie który opisywałem we wcześniejszych wpisach na blogu. Wiosną pozostało 33 rodziny pszczele które były w różnej kondycji i w różnej sile ale o dziwo większość prezentowała się bardzo dobrze. Dwie rodzinki pożegnały się ze światem i ich śmierć to głównie moje błędy. Nie ważne, ważne jest to co przeżyło i będzie dalej cieszyć moje oko. Na uwagę zasługują 4 rodziny które mimo podobnej siły co inne po zimie nie chciały iść z rozwojem tylko uporczywie utrzymywały się na swoim poziomie 5-6 ramek na dwóch korpusach z różnymi wahaniami. Oczywiście wziąłem te rodziny pod obserwację i już po pierwszym teście na naturalny osyp Varroa po 10 dniach domyślałem się co jest powodem takiego zachowania… Już wtedy wiedziałem, że może będzie konieczność likwidacji takich rodzin albo próba uratowania ich poprzez wspomożenie jakimś środkiem pochodzenia naturalnego. Głównie z braku czasu i zajęcia pozostałymi rodzinkami, które były w wyśmienitej formie i trzeba było powiększać im przestrzeń życiową bardzo szybko, rodzinki które miały być obserwowane zostały same sobie i nic z nimi nie robiłem. Zostały tak jak przezimowały bez dodawania ramek i bez zabiegów czyli pozostawiłem je w takim stanie jakim były. Wyszedłem z założenia, że każda żywa istota pragnie żyć i jeżeli będą na tyle silne aby się z tego pozbierać to początkiem czerwca powinny posiadać przynajmniej jeden korpus a dwa korpusu to byłaby już świetna sprawa. Z 4 pozostawionych rodzinek jedna niestety nie dała rady i przestała żyć. Natomiast 3 pozostałe dały radę i potrafiły się rozwinąć do takiego stopnia, że na tą chwilę są na 3 korpusach i noszą dla mnie a przede wszystkim dla siebie spadź. Nie mam gotowej teorii na taki stan rzeczy ale wierzę, że wstrzymanie czerwienia w okresie wiosennego rozwoju było celowym rozwiązaniem tych pszczół aby bardzo duża ilość Varroa która prawdopodobnie była w tych rodzinach nie mogła rozwinąć się tak dynamicznie razem z pszczołami. Wierzę, że pszczoły są na tyle mądre iż potrafią ocenić na ile mogą poświęcić starą zimową pszczołę i wiedzą do kiedy mogą narażać całą rodzinę aby bezpiecznie przeczekać stan największego porażenia aby później ruszyć z rozwojem po ograniczaniu populacji Varroa.  Tylko takie sensowne wytłumaczenia całego problemu przychodzi mi do głowy. 

Reszta rodzin.

Pozostałe rodzinki żyją własnym życiem bo praktycznie nie ograniczam ich w rozwoju i daje dużą swobodę. Stacjonują na 4 pasieczyskach. Tylko raz 8 rodzin zostało wywiezione na rzepak a po rzepaku wróciły do lasu. Przez cały okres aż do teraz powiększałem pasieki i hodowałem spore ilości matek głównie dla siebie. Przeglądając rodzinki zarówno młode jaki i produkcyjne zdarza mi się zauważyć samice V. spacerujące czy to po pszczołach czy to gdzieś na plastrze ale już mnie to nie martwi tak jak kiedyś… To są moje pszczoły i moja Varroa więc traktuje ją bardzo dobrze a raczej nie traktuje niczym. Mamy końcówkę lipca i mogę zdecydowanie powiedzieć, że moje rodzinki mają się bardzo dobrze, mogę powiedzieć, że moje pszczoły potrafią radzić sobie z Varroa, mogę powiedzieć, że moje pszczoły i moja Varroa potrafią razem żyć bez szkody dla całej rodziny pszczelej i mogę zdecydowanie powiedzieć, że chyba się da… Da się mieć pszczoły bez chemii a przynajmniej są ku temu już jakieś wstępne dowody. 



Co będzie dalej?

Nie mam pojęcia co będzie dalej, czy stan rodzin ulegnie zmianie, czy rodziny będą słabły, czy dotrwają w zdrowiu do następnej wiosny?  Mam nadzieję, że interwencje objawowe które sobie założyłem na ten rok nie będą potrzebne i że do zimowli pójdą pszczoły które od 2012 roku nie były karmione pestycydami i innym świństwem. Jeżeli szczęśliwie przezimuje więcej jak 50% będzie to dla mnie ogromny sukces…




 

7 komentarzy:

  1. z tymi pszczołami to same dylematy. haha ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. No sierpień albo mi pokaże, że jeszcze się tak nie da albo pozwoli dalej iść drogą TF

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co to TF? Total free? :)

      Usuń
    2. Łukasz, wszystko zależy od tego jakie straty akceptujesz... wg mnie, nie masz na pewno co liczyć na przeżywalność 80% (nie mówię o najbliższej zimie, ale powiedzmy o kolejnej), ale masz bardzo obiecujący materiał i wydaje mi się, że masz szanse na "racjonalne" straty... czekamy z niecierpliwością na informacje ;-)

      Usuń
    3. Obawiam się, że te 80% to raczej mało prawdopodobne i w tym sezonie. Dobrze będzie jeśli uda się 60-65 procent czyli przy zazimowanych 60 rodzinach wiosną będzie 40.

      Usuń