Wrzucam na bloga rozbudowaną wersję artykułu który został opublikowany w sierpniowym numerze pszczelarstwa pod tytułem: "Dziesięć lat pracy z pszczołami bez zwalczania dręcza pszczelego"
Gdy zaczynałem poznawać świat pszczół i pojęć pasiecznych, nie wiedziałem, że pszczelarstwo potrafi w tak niezwykły sposób wciągnąć w swoje tajemnice. Moje początki były tradycyjne, książkowe, z weterynaryjnym podejściem do leczenia pszczół. Akarycydy stosowane zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Poczucie dobrze wykonanych zabiegów pozwalało nie myśleć, czy można robić inaczej i czy pszczoły zawsze i wszędzie potrzebują zabiegów leczniczych. Dalsza nauka, doświadczenie oraz liczne rozmowy z innymi pszczelarzami nie dawały mi jednak spokoju. Pierwsze wzmianki o pszczelarzach zagranicznych, którzy pszczół nie leczą, a jak leczą, to wiedzą, po co i dlaczego, zaczynały docierać do mnie kilka lat temu. W tamtym okresie znany na całym świecie Erik Österlund z chęcią dzielił się wiedzą w internecie, co również czyni do dzisiaj. Z łatwością można było nawiązać z nim kontakt i wypytać, jak on to robi z pszczołami i czy jego plan na pszczoły bez chemii ma szansę osiągnąć sukces. Dziś już wiemy, że mu się udało. Posiada populację pszczół zdolną żyć bez zabiegów chemicznych ograniczających dręcza pszczelego. Z biegiem lat poznałem jeszcze wiele przykładów pszczelarzy, którzy pszczół nie leczą i od kilku lat radzą sobie z problemem dręcza pszczelego. Równolegle i ja od 2015 roku prowadziłem własną współpracę z pszczołami opartą na prostych założeniach: buduj pasiekę na pszczołach, które przeżywają. Mam tu na myśli rodziny pszczele, które przeżywają pomimo wysokiej presji dręcza pszczelego, całkowicie bez stosowania jakichkolwiek chemicznych zabiegów.
Chciałbym w tym artykule przybliżyć czytelnikom moje ostatnie dziesięć lat współpracy z pszczołami bez stosowania środków chemicznych zwalczających dręcza pszczelego. Z wielu doświadczeń moich, jaki i moich kolegów, rysuje się obraz wcale nie łatwych początków, jednak przy odrobinie szczęścia okazuje się, że są miejsca i pszczelarze, którym może się udać. Zacznę od tego, że na świecie, w kręgach pszczelarzy naturalnych, organicznych czy pszczelarzy, którzy pszczół całkowicie nie leczą, pojawiają się trzy główne kierunki dojścia do pszczół, które nie wymagają intensywnych zabiegów chemicznych, aby mogły prawidłowo funkcjonować, a pszczelarz mógł pozyskiwać od nich produkty pszczele. Oto one: pszczoły pozostawiamy bez leczenia od pierwszych dni, typujemy część pasieki, której nie leczymy, a drugą część poddajemy normalnym zabiegom, w pasiece stosujemy interwencyjne leczenie pszczół, ale podejmujemy również próby selekcji pszczół spośród tych rodzin, które radzą sobie najlepiej.
Oczywiście tam, gdzie piszę o leczeniu pszczół, mam na myśli tylko i wyłącznie wykorzystywanie środków organicznych typu kwasy czy olejki, jak również prostych zabiegów, jak te cukrem pudrem. Te trzy drogi to tylko kierunek i główne założenie na początek. Wybierając jedną z nich, i tak musimy pewne zagadnienia pszczelarskie ułożyć podobnie. Chodzi tu przede wszystkim o podstawy zachowania zdrowia pszczół, czyli ich ulokalnienie, czysty wosk, naturalny ul i przyjazna, bogata w pożytki okolica. Od paru lat prężnie rozwija się metoda izolatorowa, która pozwala również całkowicie odejść od stosowania środków chemicznych w pasiece. Wydaje się również, że duże znaczenie mają techniki podziałów rodzin z odpowiednią przerwą w czerwieniu.
Swoje pierwsze kroki w pszczelarstwie naturalnym stawiałem ścieżkami utartymi przez Dee i Eda Lusby. To jedne z pierwszych osób w USA, które skierowały się w stronę pszczelarstwa bez leczenia (tzw. treatment-free beekeeping, czasem wykorzystuje się skrót TF). W zasadzie – jak się podaje – są to jedyni pszczelarze zawodowi, którzy nigdy nie zastosowali żadnych chemicznych środków roztoczobójczych. Według nich kluczowymi sprawami są: mała komórka pszczela o rozmiarze 4,9 mm, zbliżonym do komórki naturalnie budowanej przez dzikie rodziny pszczele, naturalny pokarm (miód i pierzga), odpowiednia genetyka, czyli wytwór naturalnej selekcji, i czyste środowisko ulowe. Mnie te założenia całkowicie przekonały, toteż zacząłem przekształcać swoją pasiekę zgodnie z proponowanym przez nich schematem pszczelarstwa naturalnego.
Po
odstawieniu akarycydów w 2012 roku nie miałem do końca wiedzy i
doświadczenia, aby całkowicie w swoich pasiekach wdrażać
założenia Lusbych. Wymyśliłem wtedy, że warto jeszcze wspomóc
pszczoły kuracjami ograniczającymi dręcza pszczelego. Wspomniany
wcześniej Erik Österlund stosował w swoich pasiekach tymol
krystaliczny, zatem i ja, korzystając z jego rad, przez kolejne dwa
sezony, do roku 2015, stosowałem kurację tymolem. Rodziny
produkcyjne, które przezimowały, otrzymywały tymol dwa razy w
sezonie. Na przełomie lipca/sierpnia oraz końcem września. Młode
rodziny, utworzone odkłady, wymagały jednego zabiegu jesienią.
Taki schemat pozwalał bez problemu utrzymać w ryzach populację
warrozy w pasiece. Jak się później okazało, rok 2015 okazał się
przełomowy. Możliwości, jakie dawał internet, spowodowały, że
łatwiej można było dotrzeć do ludzi, którzy mają podobne
podejście do prowadzenia gospodarki pasiecznej oraz wierzą w to, że
pszczoły będą mogły żyć bez leków w pasiekach. Skutkiem
licznych dyskusji, przedstawianych argumentów oraz czasem i kłótni
było powstanie stowarzyszenia pszczelarstwa naturalnego „Wolne
Pszczoły”, którego byłem jednym z założycieli i przez pierwsze
lata jego przedstawicielem. Inicjatywa ta miała za zadanie promować
inne spojrzenie na pszczelarstwo, edukować i informować o
pszczołach, pszczelarzach i projektach, których celem są pszczoły
zdolne do życia z dręczem pszczelim bez kuracji chemicznych.
Wspominam o tym, ponieważ właśnie w tym sezonie zaprzestałem
całkowicie używać środków chemicznych do zwalczania dręcza
pszczelego na moich pasiekach. Pamiętam też jeden z wykładów
Krzysztofa Olszewskiego z tamtego okresu, na którym wypowiedział
takie słowa: „Podsumowując, należy stwierdzić, iż w obecnej
sytuacji, a więc przy wadach bazy pożytkowej, rosnącej oporności
roztoczy Varroa na leki, zwiększonej chorobotwórczości tych
roztoczy na skutek przenoszenia wirusów oraz nie w pełni
zdiagnozowanym wpływem innych negatywnych czynników, nie do
przecenienia jest opieka nad właściwym przebiegiem rozwoju
jesiennego rodzin pszczelich połączona ze zwalczaniem warrozy. Tak
dalece zmieniliśmy środowisko oraz same pszczoły na skutek pracy
hodowlanej, że na dzień dzisiejszy ich przetrwanie zależy tylko od
nas.”
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, czy pszczoły, które
mam w pasiece, będą w stanie przeżywać bez leczenia i w miarę
normalnie funkcjonować, spełniając swoją gospodarczą rolę.
Chciałoby się napisać, że dziś już wiem wszystko. Jednak pomimo
dużego doświadczenia i praktycznych działań z pszczołami bez
leczenia, na niektóre pytania dalej brakuje odpowiedzi i pewnych,
100% rozwiązań.
Mija właśnie dziesiąty sezon od czasu
odstawienia akarycydów na moich pasiekach. Okres ten stanowi realną
próbę na przestrzeni czasu prowadzenia w miarę normalnej
gospodarki pasiecznej, polegającej na pozyskiwaniu miodu, tworzenia
nowych rodzin itp., z tą różnicą, że pszczoły na moich
pasiekach były poddane presji chorobowej ze strony dręcza
pszczelego przy współudziale innych wirusów i patogenów, bez
udziału substancji chemicznych zabijających varroa.
Żeby dobrze pokazać całość wykonywanych działań w pasiece z pszczołami, należy wyodrębnić kluczowe aspekty składające się na finalny efekt pasieki prowadzonej bez użycia środków chemicznych. Będą to: lokalizacja pasieki i tło genetyczne, ul i środowisko ula, zasoby genetyczne w pasiece, zabiegi ograniczające namnażanie się dręcza pszczelego w okresie przejściowym.
Lokalizacja
pasieki i tło genetyczne
Bez wątpienia jestem w stanie
stwierdzić, że odpowiednie miejsce pod pasiekę ma decydującą
rolę w procesie tworzenia stabilnej populacji pszczół mogących
żyć bez leczenia. Jest to na tyle kluczowe, że często niewielkie
odległości, kilku kilometrowe, mogą decydować o powodzeniu
projektu. W okresie ostatnich 15 lat moje pszczoły korzystały z
ośmiu różnych lokalizacji, z tego zazwyczaj cztery były na stałe
nieprzerwanie obsadzone. Dzięki temu dowiedziałem się, jak bardzo
ważna jest baza pożytkowa oraz tzw. tło genetyczne i okoliczne
napszczelenie. Według mnie baza pożytkowa i jej obfitość oraz
równomierny dopływ nektaru, pyłku i spadzi przez cały sezon to
największa część sukcesu w pszczelarstwie. Większość moich
pasiek znajduje się w lesie lub na jego skraju, w terenach o słabo
rozwiniętym rolnictwie, z dużym procentem nieużytków. Daje mi to
spokój i niewielkie ryzyko potencjalnych zatruć chemicznych
pochodzących z intensywnych upraw. Las oferuje również
umiarkowany, ale stały pożytek od kwietnia do września. Oczywiście
nie na wszystkich stanowiskach sytuacja pokarmowa wygląda tak
dobrze. Obecnie korzystam z sześciu lokalizacji, z czego dwa
stanowiska znajdują się w lesie, dwa stanowiska na skraju lasu oraz
dwa stanowiska w terenie rolniczym i zagrodowym. Na podstawie
lokalizacji moich czterech głównych pasiek jestem w stanie
określić, jak wyglądała przeżywalność pszczół w zależności
od otoczenia, bazy pożytkowej i napszczelenia. Pasieka nr 1 – jest
to pasieka przyleśna, skromna baza pożytkowa, występuje spadź
jodłowa, bardzo duże napszczelenie, w promieniu 2 km około 500
rodzin pszczelich. Pasieka nr 2 – tereny rolnicze z zabudową
zagrodową, baza pożytkowa typowo rolnicza, sady, rzepak, lipa,
również duże napszczelenie, w promieniu 2 km około 200 rodzin.
Pasieka nr 3 – jest to pasieka przyleśna, dosyć dobra baza
pożytkowa, sady, rzepak, spadź jodłowa, napszczelenie w promieniu
2 km około 100 rodzin. Pasieka nr 4 – jest to pasieka typowo
leśna, bardzo dobra baza pożytkowa, w promieniu 2 km pojedyncze
rodziny pszczele. Oczywiście ilość rodzin pszczelich w okolicy
przekłada się na bazę pożytkową, dlatego pomimo wizualnie bardzo
dobrej bazy pożytkowej, w rzeczywistości zdarzają się okresy
głodu. Opisane pasieki stanowiły również miejsca zimowli pszczół.
Reszta nieobsadzonych na stałe pasiek stanowi miejsca wywozu pszczół
w celu tworzenia nowych rodzin lub przewozu rodzin na okresowo
występujący pożytek. Z samych opisów pasiek można już ocenić,
gdzie pszczoły będą w stanie lepiej przeżywać bez leczenia.
Składa się na to baza pożytkowa i okoliczne napszczelenie. Wspomnę
jeszcze, że od 2013 roku prowadzę dość szczegółowe dane o
pszczołach na moich pasiekach. Najważniejszym wyznacznikiem jest
przeżywalność pszczół, czyli procent rodzin pszczelich, które
przeżyły zimę. Przeanalizowałem dziewięć pełnych sezonów
pszczelarskich bez zwalczania dręcza pszczelego w tych czterech
konkretnych pasiekach. Najlepiej, jeżeli chodzi o przeżywalność
pszczół w tym okresie czasu, wypadają pasieki nr 3 i 4, czyli
pasieka przyleśna i pasieka leśna. Ich procenty przeżywalności
wynoszą kolejno 54% i 56%. Zdecydowanie gorzej wypadają pasieki
zlokalizowane na terenie, gdzie jest bardzo duże napszczelenie i
baza pożytkowa nie zapewnia ciągłości pokarmu. Są to pasieki 1 i
2. Uzyskały one przeżywalność pszczół na poziomie 30% i 48%.
Warto również wspomnieć o latach najgorszych i najlepszych. W 2020
roku, po zimie, w dwóch pasiekach przeżywalność pszczół
wyniosła 0%, czyli żadna rodzina pszczela nie przetrwała do
wiosny. W 2019 roku natomiast, na jednej z pasiek, przeżywalność
wynosiła 100%. Czynnik pożytkowy jest na tyle istotny, że w lata,
w których pożytek był albo okresowo intensywny, albo umiarkowany,
ale stały, widoczna jest lepsza zimowla pszczół, czyli wyższa
przeżywalność, która sięgała nawet 70% na danej pasiece.
Kolejnym ważnym czynnikiem, wynikającym z lokalizacji pasieki, jest
tło genetyczne. Rozumiem przez to pulę genetyczną pszczół, która
otacza moje pasieki. Wiąże się to również ilościowo i
jakościowo z napszczeleniem okolicy. Otóż przede wszystkim chodzi
o przekazywane przez trutnie geny. Moje rodziny pszczele, które z
roku na rok wykształcały niezbędne cechy do współistnienia z
dręczem pszczelim, mogły je w szybki sposób utracić lub rozwodnić
w przyszłych pokoleniach ze względu na duży udział trutni
pochodzących z pasiek, gdzie utrzymuje się pszczoły z typowo z
komercyjnymi cechami, bez uwzględnienia cech umożliwiających
zwalczanie dręcza pszczelego. Biorąc pod uwagę położenie moich
pasiek, zdecydowałem, że większość nowo tworzonych rodzin z
młodymi matkami pszczelimi będę unasienniał naturalnie na
pasieczyskach w dwóch lokalizacjach, gdzie okoliczne napszczelenie
jest najmniejsze. Intuicyjnie uznałem, że takie rozwiązanie będzie
najbardziej optymalne i może realnie przyczynić się do poprawy
cech u pszczół na moich pasiekach. Późniejsze badania i
publikacje na temat zachowań trutni w prasie pszczelarskiej
wskazywały, że trutnie co roku gromadziły się w tych samych
miejscach, gdzie dochodziło do kopulacji z młodymi matkami. Zbadano
również, że gromadzenie trutni wiąże się prawdopodobnie z
ukształtowaniem terenu i wcale nie musi być to teren otwarty, a
często gromadzenie się trutni obserwowano nad koronami drzew.
Okazało się, że kongregacja trutni zazwyczaj nie jest tak duża,
jak uważano, i ma średnicę około 100 m, i przeważnie w jednym
czasie jest tam mniej niż 100 trutni. Odległość takich punktów
kopulacyjnych od ula zwykle nie przekraczała 800 m, przypuszcza się,
że trutnie trzymają się blisko ula zasobnego w pokarm. Nie
podejmowały również one ryzyka dalszych lotów, jeśli w okolicy
miały z kim kopulować. Informacje te były zbieżne z moimi
obserwacjami i korelowały z przeżywalnością rodzin pszczelich na
danej pasiece. W dodatku, na pasiekach leśnych, oddalonych od
komercyjnych pasiek, ryzyko kopulacji dużej liczby obcych trutni z
moimi matkami było zdecydowanie mniejsze, a udział trutni z rodzin
dziko występujących w lasach zdecydowanie wzrastał. W artykule
„Mała komórka a pszczelarskie kłopoty”, który ukazał się w
„Pszczelarstwie” w 2020 r., przytaczam badania dotyczące leśnych
obszarów na terenie Niemiec, z których wynika, że występowanie
dzikich pszczół w prawie naturalnych lasach jest normą, a nie
wyjątkiem. Biorąc również pod uwagę naturalny cykl rozwojowy
dziko żyjących rodzin pszczelich i opóźniony rozwój biologiczny
względem rodzin komercyjnych, tworzenie nowych rodzin na pasiekach
przeprowadzałem przez miesiąc czerwiec, tak aby trafić w okres,
kiedy ilość trutni z dziko żyjących rodzin pszczelich będzie
prawdopodobnie największa. W tym okresie również i moje rodziny
osiągały największą siłę i dojrzałość biologiczną. Z racji
prowadzenia gospodarki bezwęzowej, pszczoły produkowały bardzo
duże ilości trutni, nie będąc ograniczane w żaden sposób.
Przypuszczam, że takie działania mogły w sposób rzeczywisty
przyczynić się do utrwalenia pozytywnych cech odpowiedzialnych za
zwalczanie czy ograniczanie dręcza pszczelego. Większość
unasiennianych naturalnie matek pszczelich odbywało się na pasiece
leśnej. W okresie czerwca, na tej pasiece, również ze względu na
występowanie pożytku spadziowego, stacjonowało od 10 do 30 rodzin
pszczelich dojrzałych biologicznie, które przeszły kolejne sita
selekcji z poprzednich sezonów. Stanowiły one zarówno rodziny
mateczne, jak i rodziny ojcowskie. Ilość trutni była zatem w tym
okresie na wysokim poziomie. Z obserwacji bardziej zaawansowanych i
profesjonalnych projektów, takich jak: Dziesięcioletnia selekcja
pszczół miodnych w Kanadzie w Quebecu, można wnioskować, że duży
udział procentowy przy unasiennianiu matek pszczelich stanowiły
trutnie z rodzin zlokalizowanych na pasieczysku. W kanadyjskim
programie, według ich metodologii kontroli trutni, ilość
dziesięciu rodzin ojcowskich w odległości 1,2 km od miejsca
stacjonowania młodych rodzin odkładowych z matkami do unasienniania
zapewniała masowe zalewanie obszaru tak, że unasiennianie młodych
matek pożądanymi trutniami sięgało od 83–93%. Jeszcze wyższe
wartości podaje grupa hodowlana pszczoły Buckfast Flevo z Holandii.
Utworzyli oni miejsce kopulacji, w którym stacjonuje piętnaście
rodzin ojcowskich. Według ich metodologii, każda rodzina ojcowska
ma w swoim składzie sześć razy więcej trutni niż każda inna
rodzina niepożądana w okolicznym terenie. Rodziny ojcowskie są
specjalnie przygotowane pod dużą ilość trutni. Dzięki temu ich
piętnaście rodzin odpowiada dziewięćdziesięciu zwykłym
komercyjnym rodzinom pszczelim. Stosunek pożądanych rasowych trutni
do trutni obcych będzie wynosił 300:1 lub nawet więcej. Według
ich wyliczeń, taki stosunek gwarantuje, że unasiennianie młodych
matek pożądanymi trutniami przekracza 97%. Biorą oni również pod
uwagę to, że młoda matka, która może latać na duże odległości,
nie będzie w stanie polecieć dalej, gdyż obszar w pobliżu miejsca
kopulacji jest w znacznym stopniu wysycony trutniami i do
zapłodnienia będzie dochodzić znacznie szybciej. Oba projekty
zakładają bardzo duży udział trutni własnych w unasiennianiu
młodych matek. Traktuję ich metodologię za prawdziwą i realną.
Uważam zatem, że w moich warunkach udział pożądanych trutni
również może stanowić zdecydowaną większość, co przekłada
się bezpośrednio na przekazywanie pożądanych genów młodym
matkom pszczelim.
Środowisko ula ważnym czynnikiem
Wybór ula to indywidualna sprawa, gdyż każdemu odpowiada inny rodzaj pracy czy kontaktu z pszczołami. Starałem się wybierać ule z naturalnych materiałów. Przede wszystkim bazowałem na drewnie. Moje ule to jednościenne skrzynki na ramkę szeroko-niską, wykonane z sosny wejmutki. Dla mnie lekkie i wygodne. Mam też i stare dadanowskie leżaki, które są dla mnie pamiątką po starych czasach. Obecnie stanowią już tylko ozdobę. Daleko ważniejszą sprawą od ula są natomiast woskowe plastry czyli podstawowe środowisko bytowania pszczół. Składają w nich pokarm, inkubują czerw, chronią się dzięki nim przed utratą ciepła w zimie. Można założyć, że jest to jeden z wielu organów rodziny pszczelej, który spełnia kluczowe funkcje życiowe superorganizmu.
Moje pierwsze dwa sezony pracy z pszczołami używałem kupnej węzy ze standardową komórką pszczelą. Od pierwszego sezonu nastawionego na gospodarkę naturalną starałem się natomiast wprowadzać do uli węzę z czystego wosku. Gdy zdecydowałem się na wprowadzenie do pasieki komórki pszczelej w rozmiarze 4,9 mm od początku nastawiłem się na samodzielny wyrób węzy z własnego wosku. Do tego celu używałem silikonowej praski. Początkujący, również i ja w tamtym okresie, miałem problemy z niezbędną ilością wosku pszczelego do wyrobu węzy. Niestety, jakość wosku na rynku jest wątpliwa, dlatego jego niedobory uzupełniałem kupnem od znajomych pszczelarzy. Praktycznie już po pierwszym sezonie produkcji własnej węzy byłem w stanie na kolejny sezon wygospodarować wystarczającą ilość własnego wosku pszczelego. Nie będę przytaczał badań dotyczących zanieczyszczeń fizycznych i chemicznych w wosku pszczelim, ale sprawa wydaje się jasna, że wosk który kupujemy może być zanieczyszczony. Wprowadzenie do pasieki własnej węzy, z własnego wosku uważam za kluczowe w pierwszych sezonach, aby przeprowadzić „detoksykację” środowiska życia pszczół. Podejrzewam, że czysty wosk, z którego robiona jest węza, odgrywa ważniejszą rolę niż rozmiar komórki pszczelej. Wprowadzanie węzy 4.9 mm rozpocząłem przede wszystkim od nowo utworzonych rodzin, ale również i rodziny produkcyjne dostawały taką samą węzę. Proces zmiany komórki pszczelej w pasiece na mniejszą nie jest wcale taki prosty. Problemy stwarzały zazwyczaj rodziny produkcyjne, które posiadały dużą siłę i były biologicznie dojrzałe. Młode rodziny, które startowały i budowały siłę do zimowli, praktycznie bezbłędnie odbudowywały podaną im węzę z komórką 4,9 mm. W każdym bądź razie udało mi się całkowicie wyeliminować z gniazda pszczelego susz z komórką 5,4 mm w ciągu 2 sezonów. Wprowadzenie komórki 4,9 mm nie było przypadkowe. Znowu można by podeprzeć się badaniami, choćby K. Olszewskiego z Lublina, o zaletach w/w rozmiaru komórki, ale nie jest to czas i miejsce na dokładną analizę tego zagadnienia w tej chwili. Chętni odszukają różne relacje z badań naukowych czy opisy praktyków, które zarówno pozytywnie jak i negatywnie przedstawiają właściwości tzw. „małej komórki”. Według mnie mała komórka 4,9 mm uruchamia w sposób zauważalny instynkty higieniczne u pszczół, które z takiej komórki się wygryzły. Zestaw cech sprzyjający czyszczeniu czerwiu i usuwaniu warrozy w pszczelarstwie naturalnym jest mile widziany, więc czemu nie skorzystać z możliwości jakie daje węza o takiej komórce? Trzeba jeszcze pamiętać o tym, że w przypadku podawania pszczołom węzy ze zmniejszoną komórką warto wygospodarować sobie również kilka pustych ramek na dziką zabudowę, lub ucinać róg węzy, aby pszczoły miały co najmniej 10-15 % wolnego miejsca, na którym będą mogły się zabawić we własne naturalne budowanie. Obecnie gospodaruje całkowicie bez węzy. Pszczoły budują plastry o takich komórkach jakie w danej chwili potrzebują. Mają pełną dowolność. Odszedłem od węzy z kilku powodów. Przede wszystkim były to niechęć do drutowania ramek, oraz uznanie potrzeby decydowania pszczół o tym, jakich komórek w danym okresie potrzebują. Wprowadzenie bezwęzowej obsługi pszczół przyniosło także i inne korzyści, takie jak: zwiększone pozyskanie wosku, którego nie muszę już przerabiać na węzę, jeszcze większą czystość chemiczną budowanych plastrów oraz korzyści biologiczne dla rodziny pszczelej. Mam tu na myśli m.in. odpowiednią proporcję trutni do pszczół robotnic o każdej porze roku. Muszę również zaznaczyć, że decyzja o przejściu na ramki bezwęzowe była podjęta również dzięki samym pszczołom. Otóż okazało się, że po 2-3 sezonach styczności z komórką 4,9 mm potrafiły już samodzielnie bez węzy budować komórki w plastrach o rozmiarach od 4,6 mm do 5,2 mm, co według mojej wiedzy wystarczy, aby uaktywnić drzemiące w nich instynkty higieniczne, z którymi wiązałem duże nadzieje odnośnie selekcji na przeżywalność.
Podsumowując moje działania w tym zakresie : zdrowy, naturalny ul z drewna, plastry pszczele wybudowane na węzie z własnego wosku o komórce 4,9 mm, plastry pszczele budowane na dziko po uprzednim przystosowaniu się pszczół do rozmiaru 4,9 mm.
Genetyka, pszczoły lokalne i co selekcja zostawiła w pasiece
Kiedy
zaczynasz przygodę z pszczołami, ich genetyka, pochodzenie czy rasa
rzadko zaprzątają Ci głowę. Masz rodzinę pszczelą i zależy Ci
przede wszystkim na tym, by przetrwała, a jeszcze bardziej marzysz o
pierwszym własnym miodzie. Dopiero z czasem zaczynasz zauważać, że
każda rodzina pszczela jest inna. Sięgasz po książki i prasę
pszczelarską, gdzie czytasz, że matki pszczele warto wymieniać co
dwa lata – a najlepiej co roku. Na pierwszym planie stawiasz wtedy
wydajność miodową i nierojliwość.
Dziesięć lat temu mało kto wspominał, że jakaś rasa czy linia pszczół może lepiej radzić sobie z dręczem pszczelim, nosemą czy chorobami. W pszczelarskich czasopismach rzadko pojawiały się wzmianki o pszczołach odpornych na dręcza pszczelego. Informacji o cechach sprzyjających walce z tym pasożytem czy innymi zagrożeniami zdrowotnymi było jak na lekarstwo, podobnie jak danych o genetycznych różnicach między liniami pszczół w tym kontekście.
W tamtych czasach – i często także dziś – pszczoły, a konkretnie matki pszczele tworzące nowe rodziny, wybierano według upodobań pszczelarza. Liczyły się głównie trzy cechy: miodność, nierojliwość i obronność. Doświadczeni pszczelarze czasem radzili, by dobierać pszczoły do lokalnych pożytków i warunków środowiskowych. Na początku mojej przygody z pszczelarstwem ja także trzymałem się tych zasad. Później, gdy postanowiłem obrać drogę pszczelarstwa bez leczenia zacząłem szukać genetyki, która – jak mi się wtedy wydawało – okaże się przydatna. W latach 2012–2014 sprowadziłem do swoich pasiek spory zasób materiału genetycznego, wcześniej wstępnie wyselekcjonowanego pod kątem odporności na dręcza pszczelego lub wykazującego cechy wspierające gospodarkę bez chemii. Były to pszczoły z niemal całej Europy: czyste środkowoeuropejskie ze Szwecji, buckfasty z Danii, Niemiec i Cypru, a także Elgony i carnice z Austrii.
Skupiałem się głównie na pszczołach o cechach higienicznych, takich jak grooming czy VSH. Sprowadzone matki rozmnażałem, a ich potomstwo testowałem, sprawdzając, jak radzi sobie ze zwalczaniem lub ograniczaniem dręcza pszczelego. W ten sposób wybierałem pszczoły, które – jak wówczas sądziłem – dawały większą szansę w walce z warrozą. Z czasem przekonałem się, że nie zawsze przekłada się to na przeżywalność czy ogólną kondycję rodzin pszczelich. Okazało się bowiem, że niekoniecznie zimę przetrwały te pszczoły, które wyróżniały się niskim poziomem porażenia roztoczami czy świetnym usuwaniem zamarłego czerwiu, świadczącym o wysokiej higieniczności.
To doświadczenie potwierdziło przypuszczenia – moje i nie tylko moje – że pszczoły, które osiągnęły odporność lub równowagę z warrozą i innymi zagrożeniami w swoim pierwotnym środowisku, po przeniesieniu w nowe miejsce nie radzą sobie równie dobrze. W przełomowym sezonie, gdy przygotowałem do zimy 61 rodzin pszczelich, miałem w pasiekach ciekawą mieszankę genetyczną: lokalne pszczoły przeplatały się z różnymi rasami i liniami, nie zawsze dostosowanymi do naszego klimatu. Był to mój pierwszy sezon bez leczenia, więc spodziewałem się dużych strat. Doświadczenia innych pszczelarzy, którzy zrezygnowali z chemii, wskazywały, że po odstawieniu leków przeciwko dręczowi pszczelnemu upadki rodzin w pierwszym roku mogą być znaczne. Wiosna potwierdziła te obawy – straty były bardzo duże. Wiedziałem jednak, że rodziny, które przetrwały to pierwsze sito selekcyjne, staną się cennym materiałem do dalszej selekcji. Postanowiłem, że każdą ocalałą rodzinę ocenię nie tylko pod kątem cech odporności na dręcza, ale też określę jej przynależność rasową w kontekście przeżywalności. Literatura dobrze opisuje metody określające za pomocą skrzydełka pszczelego parametry, dzięki którym przypiszemy poszczególną pszczołę do wzorca rasy. Żeby jednak wyciągnąć zbliżoną średnią dla całej rodziny, potrzeba zbadać przynajmniej kilka skrzydełek pszczół. Z pomocą przyszedł mi program Adama Tofilskiego, który podzielił się wiedzą, jak go używać i samemu wykonywać badania na skrzydełkach pszczelich. Dzięki temu do moich danych dołożyłem kolejny parametr określający przynależność rasową danej rodziny pszczelej. Skupiłem się tylko na rodzinach, które przeżyły zimę i stanowiły przyszłą wartość w selekcji. W każdym sezonie wykonywałem pomiary kilkunastu skrzydełek z każdej rodziny. W pierwszym sezonie po odstawieniu leczenia pszczół pomiary przynależności rasowej wykonałem na próbie 12 rodzin pszczelich, które przeżyły zimę. Przynależność rasową na tym etapie byłem w stanie jeszcze określić na podstawie deklarowanego pochodzenia pszczół, które zostały sprowadzone do mojej pasieki. Identyfikacja programem w większości potwierdziła deklarowane pochodzenie. Całość mieszanki genetycznej w tamtym okresie, czyli przeszło 60 rodzin pszczelich, klasyfikowałem procentowo: 50% rodzin w typie buckfast; 20% rodzin mieszańców po matkach F1; 20% rodzin w typie Apis mellifera mellifera; 10% rodzin czysto rasowych (chodzi tu o pojedyncze rodziny takich ras jak Apis mellifera carnica czy Apis mellifera macedonica). Rodziny, które przeżyły zimę i zostały zbadane programem IdentiFly, już bardziej dokładnie określały przynależność rasową. Moje przypisania i przypisane przeze mnie rasy przedstawiam w następujący sposób. Rzadko zdarza się, że badana grupa skrzydełek, np. 30 szt., będzie w 100% zgodna z jedną rasą. Dlatego jeżeli na badane 30 szt. skrzydełek ponad 25 szt. przynależy do danej rasy, a pozostałe są całkiem innych ras, to pszczoły przypisuję do rasy dominującej. Jeżeli na 30 skrzydełek mniej więcej połowa przynależy do jednej z ras, a druga do innej rasy, to wtedy dana rodzina pszczela opisana jest jako krzyżówka, np. buckfast x mellifera. Poniżej tabelarycznie przedstawiam przynależność rasową rodzin pszczelich, które badałem na przestrzeni tych sezonów.
Przynależność rasowa pszczół |
||||||||
Sezon |
liczba rodzin |
A. m. mellifera |
A. m. carnica |
mellifera x macedonica |
mellifer x carnica |
w typie buckfast |
carnica x buckfast |
mellifera x buckfast |
2016 |
12 |
5 |
- |
1 |
1 |
5 |
- |
- |
2017 |
16 |
5 |
- |
2 |
2 |
2 |
2 |
3 |
2018 |
20 |
4 |
1 |
2 |
- |
1 |
4 |
8 |
2019 |
35 |
5 |
- |
4 |
1 |
2 |
7 |
16 |
2020 |
5 |
1 |
- |
1 |
- |
- |
- |
3 |
2021 |
14 |
5 |
1 |
- |
2 |
- |
- |
6 |
2022 |
14 |
7 |
- |
- |
1 |
1 |
- |
5 |
2023 |
14 |
8 |
- |
- |
1 |
1 |
- |
4 |
2024 |
12 |
8 |
- |
- |
1 |
1 |
- |
2 |
Badaniu programem przez te wszystkie sezony poddałem w sumie 142 rodziny pszczele. Od zawsze interesowało mnie tło genetyczne i lokalne populacje pszczół, które mogły wpływać na przekazywane geny moim rodzinom pszczelim. Przede wszystkim interesowała mnie pszczoła środkowoeuropejska, która swoim pierwotnym zasięgiem występowała na obszarach, gdzie stacjonują moje pasieki. Warto zwrócić uwagę, że procentowy udział pszczół rasy Apis mellifera mellifera jest znaczny w rodzinach, które przeżywają na moich pasiekach. W pierwszym roku badań (2016) udział czystych rasowo pszczół, jak i krzyżówek A.m.m., stanowił około 60%, gdzie rok wcześniej oceniałem, że pszczół w typie A.m.m. jest około 20%. Kolejne sezony to również znaczny udział tej genetyki w rodzinach pszczelich, które przeżywają u mnie bez leczenia. Kolejno: 2017 – 75%, 2018 – 70%, 2019 – 74%, 2020 – 100%, 2021 – 93%, 2022 – 93%, 2023 – 93%, 2024 – 92%. Czysto rasowe pszczoły A.m.m. średnio ze wszystkich sezonów stanowią około 40% udziału w badanych rodzinach pszczelich, a od sezonu 2022 ich udział wzrasta do poziomu 66% w całości badanych pszczół. Co ciekawe, w moich badaniach pszczoła Apis mellifera carnica pojawiała się rzadko, za to spory udział miały pszczoły w typie buckfast, które często trafiały do analizowanych próbek. Czy tak znaczna obecność pszczół środkowoeuropejskich w moich pasiekach może być dziełem przypadku? Moim zdaniem nie – widzę dwa główne powody ich dominacji. Po pierwsze, uważam, że te pszczoły lepiej przystosowały się do lokalnych warunków, szczególnie do leśnych pożytków spadziowych. Świetnie radzą sobie z zagrożeniami, a jak zauważyłem, potrafią skutecznie gospodarować zapasami – w okresach niedoboru pożytku ograniczają czerwienie matek. Po drugie, i to wiąże się z pierwszym powodem, podejrzewam, że w okolicy istnieje dzika populacja tych pszczół, która wzbogaca pulę genetyczną moich rodzin ulowych. Obecność dzikich pszczół w okolicy może być nie tylko wsparciem dla naszych pasiek, ale i dowodem na to, że lokalne ekosystemy wciąż kryją w sobie potencjał, który warto chronić i badać. Może to zachęcić innych pszczelarzy do spojrzenia na swoje tereny z większą ciekawością.
Presja
roztocza i pomysł na stabilne pszczoły bez leczenia
Moje
pierwsze sezony pszczelarstwa naturalnego to prowadzenie pasieki przy
pomocy środków pochodzenia naturalnego, głównie tymolu, jako
środka do zwalczania dręcza pszczelego. Według mnie trudno jest
bowiem od razu odstawić środki lecznicze i zacząć utrzymywać
pszczoły bez leczenia. Niektórzy jednak tak robią i, jak każdy
nasz wybór, ma on swoje wady i zalety. Ja jestem zwolennikiem
łagodniejszego wchodzenia w pszczelarstwo bez leczenia. Uważam, że
prowadzenie pasieki przez 2–3 sezony, wspomagając się naturalnymi
środkami leczniczymi, jest okresem optymalnym przed wykonaniem
pierwszego większego kroku w stronę pszczół nieleczonych. Na
rynku można znaleźć wiele naturalnych środków, takich jak:
kwasy, olejki eteryczne, tymol, zioła, cukier puder i różne
naturalne substancje, które w swoich działaniach uśmiercają
pasożyty lub wspomagają pszczoły, nie skażając przy tym
intensywnie środowiska ula. W mojej współpracy z pszczołami w
okresie przejściowym bazowałem głównie na tymolu, do stosowania
którego przekonałem się po lekturze tekstów Erika Österlunda.
Okresowo używałem też kwasu mlekowego, który według obserwacji i
badań podobno ze wszystkich kwasów najmniej oddziałuje na
pszczoły. Tymol podawałem w postaci płynnej, którą uzyskuje się
z dostępnej na rynku formy krystalicznej, rozpuszczając ją w
ciepłym oleju roślinnym. Odmierzoną ilością nasączałem wkładki
celulozowe czy inne łatwo nasiąkliwe ściereczki. Przyjąłem
podobne dawkowanie, jakie stosował Erik. Rodziny młode, utworzone w
danym sezonie, dostawały, zazwyczaj w październiku, 4–5 g tymolu.
Rodziny produkcyjne wymagały większych dawek w 2–3 turach.
Pierwszy i decydujący okres podania tymolu w rodzinach produkcyjnych
to przełom lipca i sierpnia. W tym czasie rodzina dostawała około
10 g czystego tymolu. Jeżeli byłem zadowolony z efektów pierwszego
zabiegu, to kolejny wykonywałem dopiero w październiku, podobnie
jak w przypadku rodzin młodych, podając 5 g na rodzinę. Stosowanie
takiego schematu, według mnie, gwarantowało uśmiercenie dużej
ilości warrozy w odpowiednim dla rodziny czasie, czyli tuż przed
sierpniowo-wrześniowym wygryzaniem się młodej pszczoły, która w
głównej mierze wchodziła w skład kłębu zimowego. Można do tego
typu zabiegów wprowadzić jeszcze okres tzw. leczenia
interwencyjnego. Miałem nawet pomysł, aby sezon 2015 stał się u
mnie takim okresem, ale ostatecznie zrezygnowałem z tego pomysłu z
prozaicznego powodu. Nie potrafiłem wskazać rodzin, które powinny
skorzystać z interwencyjnej kuracji leczniczej. Jeżeli ktoś jednak
zdecyduje się na ten krok, to celowym byłoby ustalić jakieś
kryteria do jego zastosowania. I w tym właśnie leży problem.
Przykładowo Erik obserwował wyrzucane martwe pszczoły przed
wylotkami i, gdy stwierdził dużą ilość pszczół porażonych
wirusem zdeformowanych skrzydeł (DWV), stosował odpowiednią dawkę.
Rodziny, w których zastosował kurację, były przeznaczone w
kolejnym roku do wymiany matek pszczelich. Metoda ta może być o
tyle niedoskonała, że w rodzinie pszczelej mogą rozwijać się
inne choroby, które doprowadzą do jej śmierci, a samo obserwowanie
resztek wyrzucanych przed ul jest tyleż kłopotliwe, co pozbawione
pełnej wiarygodności, choćby przez możliwość usuwania martwych
pszczół przez ptaki czy inne owady. Przyjęcie określonej ilości
roztoczy (stopnia porażenia) jako kryterium stosowania kuracji
interwencyjnej również nie jest w pełni wiarygodne. Moje
doświadczenia bowiem pokazały, że szacunkowa ilość roztocza na
100 pszczół nie zawsze w pełni oddaje stan zdrowotny całej
rodziny. Zdarzały się przypadki, że gdy na jesieni szacowałem
porażenie rodziny warrozą, trafiały się rodziny z minimalną jej
ilością oraz rodziny rekordzistki z dużą jej ilością. Wynik
zimowli i przeżycia tych rodzin nie zawsze odzwierciedlał szacowane
porażenie. Nie zawsze rodziny o minimalnym porażeniu przeżywały,
tak jak i nie zawsze rodziny o dużym porażeniu umierały. Skłoniło
mnie to więc do zaprzestania wyciągania wniosków na temat zdrowia
rodziny tylko i wyłącznie na podstawie ilości warrozy. Z
perspektywy czasu stwierdzam, że dla pełnego obrazu kondycji
rodziny pszczelej należałoby wykonać jeszcze badanie czerwiu
pszczelego. Mianowicie warto by było odsklepić 100–150 komórek
czerwiu w fazie poczwarki, aby ocenić porażenie dręczem pszczelim
w czerwiu. Przy okazji, wykonując tę pracę, możemy przeprowadzić
protokół Harboo dotyczący testu VSH oraz ocenić wskaźnik
recapping. Na temat prostej metodologii oceny przydatnych cech
stworzyłem prezentację w formie wykładu pod tytułem: „Cechy
Odporności Pszczół – wybór i prosta selekcja”, dostępną za
darmo w serwisie www.youtube.com.
Lepszym, a na pewno łatwiejszym i zdecydowanie mniej pracochłonnym
dla każdego pszczelarza kryterium wyboru rodziny przeznaczonej do
leczenia byłoby ocenianie jej po prostu po wyglądzie. Sama ocena
musi opierać się o wygląd pszczół robotnic, czerwiu, odpowiedni
zapach i zachowanie pszczół, a także po prostu o ogólne wrażenie
wyniesione z obserwacji rodziny. Taka ocena wymaga już jednak
sporego doświadczenia i umiejętności rozpoznania kryzysu,
wyniesionego z co najmniej kilku lat obserwacji pszczół – a
najlepiej pszczół nieleczonych, gdyż one potrafią wyglądać i
zachowywać się inaczej niż standardowa rodzina wywodząca się z
„komercyjnej matki”. Niejeden już pszczelarz był pewny sukcesu
i swojej umiejętności oceny, a następnie okazywało się, że
rodzina pszczela wbrew oczekiwaniom osypała się w okresie zimowli.
Nie muszę więc dodawać, że pomimo doświadczenia pszczelarskiego
taka ocena również może nas zwieść. Temat kryteriów pozostawiam
więc dla chętnych i hodowców, bo jest on niewątpliwie ciekawy i
może być kluczowy w hodowli pszczół opornych na dręcza
pszczelego. Okres przejściowy kiedyś musiał się skończyć. U
mnie nastąpiło to w sezonie 2015 – wówczas pozostawiłem
pszczoły na zimę bez jakiegokolwiek leczenia. Niestety przeskok był
dość bolesny. Straty pszczół były duże, ale były to straty do
zaakceptowania, a pasiekę udało mi się odbudować. W tym ostatnim
przydały się też wcześniejsze doświadczenia z namnażaniem
rodzin czy hodowlą matek. Trzeba też wiedzieć, że nielecząc
pszczół, również mamy pewne, choć skromne, możliwości
ograniczenia namnażania warrozy. Podstawowym sposobem nagłego
załamania cyklu rozrodczego pasożyta jest przerwanie czerwienia w
rodzinie poprzez wykonanie pakietu lub odkładu z tzw. „starą”
matką, co spowoduje, że po kilku dniach w rodzinie nie będzie
najmłodszego czerwiu. W przypadku prowadzenia pasieki bez leczenia
nie dysponujemy wieloma sposobami w pełni skutecznego radzenia sobie
z pasożytem, ale możemy polegać na zasilaniu słabszych rodzin
pszczołami, czerwiem, miodem czy pierzgą od rodzin zdrowych, które
ewidentnie sobie lepiej radzą. Możemy tym słabszym, mniej zaradnym
rodzinom zmieniać matki na te wywodzące się z rodzin, które
przetrwały już bez leczenia jeden czy dwa sezony – na przykład
poprzez podanie ramki z larwami. Warto próbować różnych sposobów
z przerwami w czerwieniu w trakcie sezonu, jak i dłuższymi
przerwami zimowymi, ale jeżeli nie opiera się to na „technikach
pszczelarskich” (np. wykorzystaniu izolatorów), to już wiąże
się z mądrością pszczół i ich przystosowaniem do lokalnych
warunków. Pierwsze lata z pszczołami bez leczenia opierałem na
tzw. „pszczelarskim modelu ekspansji”. Jest to dość prosta
sprawa, którą zazwyczaj każdy pszczelarz wykonuje w swojej
pasiece. Mianowicie założeniem takiego modelu jest jak najszybsze
powiększenie pasieki z puli pszczół, którą posiadamy, tak aby
nowo powstałe rodziny pszczele mogły w sposób prawidłowy rozwinąć
się do zimy. Ma to na celu wyprodukowanie dużej ilości rodzin
poddanych presji dręcza pszczelego. Dzięki temu po zimie powinny
pozostać tylko te, które przedstawiają wartość do dalszej
selekcji. Głównie chodzi tu o wszystkie cechy przydatne pod kątem
oporności na dręcza pszczelego. Jest to pewien rodzaj selekcji
naturalnej. Przeżywają te rodziny, które potrafią oprzeć się
inwazji warrozy. Jak się później okazało, nie zawsze to, co
przetrwało zimę w danym sezonie, będzie równie dobrze
funkcjonować w kolejnym. Model ten ma za zadanie skrócić czas
oczekiwania. Ma wyłowić przydatną genetykę, na której będziemy
opierać dalszy rozwój pasieki w kolejnych latach. Można by pominąć
proces pozyskiwania przydatnej genetyki samemu przez zakup pszczół,
które już zostały przez kilka sezonów sprawdzone i wytypowane.
Wiąże się to jednak z ich lokalnością i przystosowaniem, które
się ujawniło w danym terenie. Jednak warto czasami pozyskać takie
pszczoły, co też czyniłem, i sprawdzić ich przydatność w swoich
warunkach. W moich pasiekach przyjąłem założenie, że każda
rodzina będzie miała oznaczenie literowe bądź cyfrowe. Dawało mi
to pewien rodzaj kontroli nad stroną mateczną i dzięki temu mogłem
śledzić poszczególne linie pszczół przez wiele sezonów. Od
początku wiedziałem, że strona ojcowska odgrywa decydującą rolę
w przekazywaniu odpowiedniej genetyki, jednak chcąc prowadzić
gospodarkę pasieczną zbliżoną do normalnej, musiałem opierać
się przede wszystkim na unasiennianiu matek z wolnego lotu.
Konkretne linie pszczół, które przeżywały przez wiele sezonów,
dostarczały mi informacji, która linia lepiej sobie radzi z
miejscowymi warunkami. Dzięki temu wiedziałem, z jakich linii warto
wybierać materiał genetyczny do dalszej hodowli, czyli w moim
przypadku do namnażania przyszłych rodzin pszczelich. Zazwyczaj w
pierwszych latach, do roku 2020, wybierałem 4–5 rodzin z różnych
linii, które stanowiły przyszły materiał mateczny i główny
trzon pasieki. Wybrana genetyka była namnażana w największej
ilości, choć starałem się namnożyć każdą rodzinę pszczelą,
która przeżyła zimę, przez zrobienie chociaż jednego odkładu z
genetyką mateczną wyjściowej rodziny. Moje podejście odnośnie
tak intensywnego namnażania rodzin i cały czas poszukiwania
optymalnej genetyki uległo przekształceniu, gdy pasieka zaczęła
się stabilizować. Dodam, że przeżywalność pszczół na moich
pasiekach w latach 2016–2020 wynosiła około 40%. Przełomowe
okazały się sezony 2020/2021, gdzie uznałem, że intensywne
namnażanie rodzin pszczelich z wielu powodów już nie będzie
potrzebne. Głównie chodziło o oszczędności czasowe i prozaiczne
przyczyny pszczelarskiej chciwości, czyli pozyskiwanie większych
ilości miodu. Bo jak wiadomo, mniej podziałów to większe i
bardziej silne rodziny na pożytki pszczele. Doszło też pewnie i
chwilowe zniechęcenie, bo oczekiwana przeżywalność na granicy 60%
nie była na stabilnym poziomie. Kolejne sezony aż do teraz, czyli
wiosna 2025, to promowanie genetyki głównie z 3–4 linii rodzin
pszczelich w skromnych ilościach, wręcz pojedyncze nowo tworzone
rodziny. Zwrócenie uwagi na zdrowotność, wielkość i stan
biologiczny rodziny pszczelej przeznaczonej do podziału. Namnażanie
rodzin w tym okresie polegało na oczekiwaniu, aż rodzina sama
postanowi się rozmnożyć lub wymienić starą matkę. Bazowanie na
matecznikach rojowych lub z cichej wymiany. Często też, gdy
sytuacja tego wymagała lub czasowo pasowało mi dokonać podziału,
robiłem nieduży odkład ze starą matką, a macierzak wychowywał
samodzielnie własną nową matkę. Tworzenie nowych rodzin, jak już
wcześniej opisywałem, przeważnie starałem się wykonywać w
okresie czerwcowym, aby młode matki wychodziły na loty godowe w
drugiej połowie czerwca, kiedy w moich rodzinach było najwięcej
trutni. W latach 2021–2025 przeżywalność moich pszczół
wyniosła 65%, czyli osiągnęła zakładany przeze mnie procent
stabilności i zadowolenia prowadzenia pasieki bez leczenia. Warto
też wspomnieć, że w mojej pasiece pojawiały się także roje
pszczele, na których też bazowałem. Przez lata 2016–2022 na
moich pasiekach było około 27 roi pszczelich o różnej sile i
pewnie o różnej wartości genetycznej. Zakładam, że około 90% z
nich było pierwakami, ponieważ nigdy nie miałem problemów z
rozpoczęciem czerwienia przez matki pszczele w takich rodzinach.
Dodatkowo utworzyłem na genetyce z rojów pszczelich około 24
rodzin. Niestety nie zaobserwowałem w tych rodzinach, jak i rojach,
umiejętności radzenia sobie z dręczem pszczelim. Moje
doświadczenia wskazują, że wartość rójek pod względem radzenia
sobie z zagrożeniami bez leczenia, które przybyły do moich pasiek,
jest raczej niska. Wpływać na to może wartość ogólna pszczół
komercyjnych oraz pasiek, które utrzymują rodziny pszczele w
standardowy sposób w najbliższej okolicy. Bardzo duże
napszczelenie w obrębie dwóch moich pasiek nie daje powodów do
myślenia, że przybyłe czy złapane rójki z tych okolic miały
stanowić wartościowy materiał w pszczelarstwie bez leczenia.
Szanse na to, że rójka, która wyjdzie z pasieki komercyjnej,
leczonej latami i zmienianej co sezon czy dwa genetyki hodowlanej,
będzie posiadać przydatne cechy genetyczne, jest bardzo niska.
Oczywiście te dwie pasieki stacjonują na skraju dużych kompleksów
leśnych, więc jest też jakieś prawdopodobieństwo, że część
rójek może pochodzić z lasu, czyli przedstawiać jakiś dziki
potencjał. Niestety, mimo większego prawdopodobieństwa, nie
zauważyłem wyjątkowości takich rodzin. Większość moich nowo
tworzonych rodzin unasienniam w pasiekach leśnych, gdzie sytuacja
wygląda inaczej. W pasiekach leśnych niestety obserwowałem przez
te wszystkie sezony tylko trzy rójki. Rójki, które samoistnie
zasiedliły ule. Nie należy też oczekiwać, że przybyłe rójki
pochodzą z dzikich leśnych populacji, mogą to być rójki uciekłe
z pasiek, a więc każda nowo przybyła rodzina może potencjalnie
wnieść jakąś wartość, zwłaszcza jeśli przeżyje choć jeden
sezon bez leczenia. Doświadczenia tych kilku sezonów wskazują, że
czasami, mimo możliwie dobrej i obiecującej genetyki, rodziny
pszczele przegrywają z prozaicznymi powodami, takimi jak susza oraz
braki pożytkowe w kluczowych miesiącach w lipcu i sierpniu. O ile
pokarm węglowodanowy da się uzupełnić cukrem, choć nie jest tak
wartościowy jak nektar czy spadź, to niestety wartościowego
pokarmu pyłkowego nie uzupełni się substytutami w takich
ilościach, aby rodzina mogła prawidłowo i nieprzerwanie się
rozwijać, zachowując stale wysoką odporność. Biorę też pod
uwagę błędy własne, które zapewne się zdarzają, ale dotyczą
wszystkich rodzin na pasiekach, a jak wiadomo, niektóre rodziny
jednak przeżywają lepiej, a niektóre linie mają już sporą
historię bez leczenia w pasiekach. Moje wnioski są zatem takie.
Daję szansę wszystkim rójkom, które pozyskam lub do mnie przyjdą,
ale od kilku już sezonów traktuję je bardziej jako przyszłe
rodziny do podziału i podania mojej sprawdzonej genetyki.
Podsumowując moje dziesięć lat z pszczołami bez leczenia, muszę stwierdzić, że jest to ciężkie i wymagające pszczelarstwo. Osiągnąć sukces jest niezwykle trudno. Wielu pszczelarzy próbowało i niestety, przytłoczeni dużymi stratami, rezygnowali po 2–3 sezonach. Z perspektywy czasu i mojej współpracy z pszczołami uważam, że było warto. Na początku nie zakładałem, że będzie to wymagało aż tyle czasu, żeby osiągnąć w miarę stabilną i dającą zysk w postaci miodu niedużą populację pszczół, które potrafią żyć bez zwalczania dręcza pszczelego. Napiszę trochę o liczbach na przestrzeni tych dziesięciu sezonów. Przez moje pasieki przewinęło się pewnie około 500 rodzin, odkładów i rojów pszczelich. Duża część z nich niestety nie przeżyła w zetknięciu z dręczem pszczelim czy innymi zagrożeniami, a to właśnie z takiej ilości udało się skoncentrować odpowiednią genetykę w pszczołach, które obecnie funkcjonują, rozwijają się i już za chwilę będą nosić miód na moich pasiekach bez udziału środków do zwalczania dręcza pszczelego. Czy uważam to za swój własny mały sukces pszczelarski? Tak, uważam, że sprawdziłem różne metody i połączyłem różne drogi dojścia do celu, aby osiągnąć stabilną i zadowalającą mnie w moich warunkach populację pszczół dręczoopornych. Nie jest to sukces komercyjny i niejednego pszczelarza taki sukces raczej zniechęci niż zachęci, ale wiem, że jestem jednym z niewielu pszczelarzy w Polsce, którzy mogą z czystym sumieniem powiedzieć, że mają lokalne pszczoły, które sami wyselekcjonowali i potrafili je dalej utrzymać bez leczenia. Przeżywalność moich pszczół w dziesięcioletnim cyklu przekroczyła 50%. Podsumowując moje działania i doświadczenia z tego długiego okresu, warto zaznaczyć kluczowe czynniki, na które możemy postawić, aby było nam łatwiej osiągnąć cel pszczół bez leczenia. Przede wszystkim lokalizacja i baza pożytkowa. Stawiam to na pierwszym miejscu, ponieważ można mieć już wstępnie lub finalnie wyselekcjonowane pszczoły dręczooporne, a po sprowadzeniu ich na dany teren inne czynniki lokalizacyjne, takie jak duże napszczelenie czy braki pożytkowe, mogą, a raczej na pewno utrudnią, a czasami i uniemożliwią tym pszczołom prawidłową adaptację i funkcjonowanie w takim środowisku. Warto też zwrócić uwagę w pierwszych sezonach, aby zdejmować presję dręcza pszczelego przy pomocy środków naturalnych, bez użycia bardziej złożonej chemii pszczelarskiej, i wprowadzać powoli pszczoły w selekcję, stosując odpowiednie metody szacowania dręcza pszczelego na pszczołach czy w czerwiu. Można też rozważyć podział pasieki na część leczoną i nieleczoną lub wprowadzić model leczenia interwencyjnego opartego na w/w szacowaniu dręcza. Gdy już zdecydujemy się na zaprzestanie leczenia pszczół, dalej próbujmy zmniejszyć presję dręcza przez przerwy w czerwieniu, tworzenie nowych rodzin, sztuczne rójki czy inne metody biotechniczne. Skupmy się również na selekcji naturalnej, jak i własnej, czyli przez wybór rodzin na podstawie wybranych kryteriów. Promujmy rodziny, które przeżywają bez leczenia lub które najlepiej wypadają w naszych testach. Starajmy się również pomagać rodzinom w kryzysach, aby ograniczyć przepływ dręcza poprzez wymianę matki czy zasilenie czerwiem i pszczołami z rodzin, które umiejętnie zwalczają roztocze. Zaufajmy lokalnym pszczołom, które dużo lepiej radzą sobie w naszej okolicy niż pszczoły sprowadzane z dalekich rejonów. Moje doświadczenia w pszczelarstwie naturalnym kieruję do wszystkich chętnych, którzy wierzą w pszczoły bez leczenia, pszczoły, które z czasem nabierają lokalnego przystosowania i reagują na zmiany środowiskowe. Można dostosować je do własnych warunków i praktyk pszczelarskich. Mam nadzieję, że mój amatorski wkład w pszczoły bez leczenia będzie dla kogoś pomocny lub zainspiruje przyszłych pszczelarzy naturalnych do poszukiwań swoich własnych rozwiązań we współpracy z pszczołami. Przy tym wszystkim należy jeszcze pamiętać, że pszczoły są częścią przyrody, a ich głównym zadaniem w ekosystemie jest zapylanie roślin. Produkty pszczele muszą w pierwszej kolejności służyć ich wytwórcom, a dopiero później ewentualne nadwyżki może pobrać pszczelarz. Pszczoły lubią budować po swojemu, jeżeli więc stosujemy węzę, to dajmy im trochę swobody, choćby w pojedynczych ramkach. Pozwólmy też pszczołom raz na jakiś czas wyhodować własne matki, gdyż one wiedzą najlepiej, które larwy wybrać. Nie usuwajmy trutni i czerwiu trutowego, bo nie wiemy, jakie zadania, oprócz prokreacyjnych, mogą one spełniać w życiu rodziny pszczelej. Starajmy się zaglądać jak najrzadziej do uli, a jeżeli musimy, to planujmy przy okazji swoje działania. Cieszmy się z możliwości obcowania z pszczołami i nie bierzmy wszystkiego zbyt poważnie. Czasami warto czegoś nie zrobić, niż na siłę wykonywać daną czynność.
2025.08.13
Obecnie stan rodzin oceniam bardzo dobrze. Sezon mimo zimnej wiosny wciąż nadrabia zaległość. Posiadam na tą chwilę 26 rodzin pszczelich w różnym stanie od rodzin produkcyjnych po mini odkłady które zostaną połączone wymieniając przy okazji matki które są do wymiany. Przygotowania do zimowli czyli główne karmienie już parę sezonów rozpoczynam po 10 września dlatego do tego czasu rodziny dojrzałe biologiczne ciągle znoszą miód. Rozpocząłem dokarmianie rodziny młodych, które mają bardzo duży wigor i chętnie się rozwijają. Liczę na powtórkę jesieni z ostatnich lat gdzie pszczoły długo wykorzystywały pożytki z poplonów i ładnie się nimi odżywiały co chyba znacząco przekłada się na zimowlę. Dostaje informację od znajomych pszczelarzy, którzy pobrali ode mnie materiał na matki, że są bardzo zadowoleni z pszczół które funkcjonują u nich w pasiekach. Widać, że pszczoły które są ulokalnione i w miarę stabilne genetycznie po skrzyżowaniu z innymi genetycznie trutniami mogą dawać fajne pszczoły nawet do pasiek tradycyjnych czy komercyjnych. Do pasieki wprowadziłem w tym roku trochę nowej genetyki. Zakupiłem dwie matki czerwiące od Kamila Bućko aby domieszać przydatnych genów ze sprawdzonej populacji nieleczonych pszczół oraz kolega przesłał mi materiał który również wskazuje na hodowlane cechy VSH. Na jesieni sprawdzimy stan rodzin i czy moje pszczoły zachowały te matki bo wcześniejsze lata wskazują na częstą wymianę obcych genetycznie pszczół właśnie jesienią. Czekam zatem na jesień a później na udaną zimowlę...