środa, 13 sierpnia 2025

Dziesięć lat współpracy z pszczołami bez zwalczania dręcza pszczelego - Moje doświadczenia

 





Wrzucam na bloga rozbudowaną wersję artykułu który został opublikowany w sierpniowym numerze pszczelarstwa pod tytułem: "Dziesięć lat pracy z pszczołami bez zwalczania dręcza pszczelego" 

Gdy zaczynałem poznawać świat pszczół i pojęć pasiecznych, nie wiedziałem, że pszczelarstwo potrafi w tak niezwykły sposób wciągnąć w swoje tajemnice. Moje początki były tradycyjne, książkowe, z weterynaryjnym podejściem do leczenia pszczół. Akarycydy stosowane zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Poczucie dobrze wykonanych zabiegów pozwalało nie myśleć, czy można robić inaczej i czy pszczoły zawsze i wszędzie potrzebują zabiegów leczniczych. Dalsza nauka, doświadczenie oraz liczne rozmowy z innymi pszczelarzami nie dawały mi jednak spokoju. Pierwsze wzmianki o pszczelarzach zagranicznych, którzy pszczół nie leczą, a jak leczą, to wiedzą, po co i dlaczego, zaczynały docierać do mnie kilka lat temu. W tamtym okresie znany na całym świecie Erik Österlund z chęcią dzielił się wiedzą w internecie, co również czyni do dzisiaj. Z łatwością można było nawiązać z nim kontakt i wypytać, jak on to robi z pszczołami i czy jego plan na pszczoły bez chemii ma szansę osiągnąć sukces. Dziś już wiemy, że mu się udało. Posiada populację pszczół zdolną żyć bez zabiegów chemicznych ograniczających dręcza pszczelego. Z biegiem lat poznałem jeszcze wiele przykładów pszczelarzy, którzy pszczół nie leczą i od kilku lat radzą sobie z problemem dręcza pszczelego. Równolegle i ja od 2015 roku prowadziłem własną współpracę z pszczołami opartą na prostych założeniach: buduj pasiekę na pszczołach, które przeżywają. Mam tu na myśli rodziny pszczele, które przeżywają pomimo wysokiej presji dręcza pszczelego, całkowicie bez stosowania jakichkolwiek chemicznych zabiegów.

Chciałbym w tym artykule przybliżyć czytelnikom moje ostatnie dziesięć lat współpracy z pszczołami bez stosowania środków chemicznych zwalczających dręcza pszczelego. Z wielu doświadczeń moich, jaki i moich kolegów, rysuje się obraz wcale nie łatwych początków, jednak przy odrobinie szczęścia okazuje się, że są miejsca i pszczelarze, którym może się udać. Zacznę od tego, że na świecie, w kręgach pszczelarzy naturalnych, organicznych czy pszczelarzy, którzy pszczół całkowicie nie leczą, pojawiają się trzy główne kierunki dojścia do pszczół, które nie wymagają intensywnych zabiegów chemicznych, aby mogły prawidłowo funkcjonować, a pszczelarz mógł pozyskiwać od nich produkty pszczele. Oto one: pszczoły pozostawiamy bez leczenia od pierwszych dni, typujemy część pasieki, której nie leczymy, a drugą część poddajemy normalnym zabiegom, w pasiece stosujemy interwencyjne leczenie pszczół, ale podejmujemy również próby selekcji pszczół spośród tych rodzin, które radzą sobie najlepiej.

Oczywiście tam, gdzie piszę o leczeniu pszczół, mam na myśli tylko i wyłącznie wykorzystywanie środków organicznych typu kwasy czy olejki, jak również prostych zabiegów, jak te cukrem pudrem. Te trzy drogi to tylko kierunek i główne założenie na początek. Wybierając jedną z nich, i tak musimy pewne zagadnienia pszczelarskie ułożyć podobnie. Chodzi tu przede wszystkim o podstawy zachowania zdrowia pszczół, czyli ich ulokalnienie, czysty wosk, naturalny ul i przyjazna, bogata w pożytki okolica. Od paru lat prężnie rozwija się metoda izolatorowa, która pozwala również całkowicie odejść od stosowania środków chemicznych w pasiece. Wydaje się również, że duże znaczenie mają techniki podziałów rodzin z odpowiednią przerwą w czerwieniu.


Swoje pierwsze kroki w pszczelarstwie naturalnym stawiałem ścieżkami utartymi przez Dee i Eda Lusby. To jedne z pierwszych osób w USA, które skierowały się w stronę pszczelarstwa bez leczenia (tzw. treatment-free beekeeping, czasem wykorzystuje się skrót TF). W zasadzie – jak się podaje – są to jedyni pszczelarze zawodowi, którzy nigdy nie zastosowali żadnych chemicznych środków roztoczobójczych. Według nich kluczowymi sprawami są: mała komórka pszczela o rozmiarze 4,9 mm, zbliżonym do komórki naturalnie budowanej przez dzikie rodziny pszczele, naturalny pokarm (miód i pierzga), odpowiednia genetyka, czyli wytwór naturalnej selekcji, i czyste środowisko ulowe. Mnie te założenia całkowicie przekonały, toteż zacząłem przekształcać swoją pasiekę zgodnie z proponowanym przez nich schematem pszczelarstwa naturalnego.

Po odstawieniu akarycydów w 2012 roku nie miałem do końca wiedzy i doświadczenia, aby całkowicie w swoich pasiekach wdrażać założenia Lusbych. Wymyśliłem wtedy, że warto jeszcze wspomóc pszczoły kuracjami ograniczającymi dręcza pszczelego. Wspomniany wcześniej Erik Österlund stosował w swoich pasiekach tymol krystaliczny, zatem i ja, korzystając z jego rad, przez kolejne dwa sezony, do roku 2015, stosowałem kurację tymolem. Rodziny produkcyjne, które przezimowały, otrzymywały tymol dwa razy w sezonie. Na przełomie lipca/sierpnia oraz końcem września. Młode rodziny, utworzone odkłady, wymagały jednego zabiegu jesienią. Taki schemat pozwalał bez problemu utrzymać w ryzach populację warrozy w pasiece. Jak się później okazało, rok 2015 okazał się przełomowy. Możliwości, jakie dawał internet, spowodowały, że łatwiej można było dotrzeć do ludzi, którzy mają podobne podejście do prowadzenia gospodarki pasiecznej oraz wierzą w to, że pszczoły będą mogły żyć bez leków w pasiekach. Skutkiem licznych dyskusji, przedstawianych argumentów oraz czasem i kłótni było powstanie stowarzyszenia pszczelarstwa naturalnego „Wolne Pszczoły”, którego byłem jednym z założycieli i przez pierwsze lata jego przedstawicielem. Inicjatywa ta miała za zadanie promować inne spojrzenie na pszczelarstwo, edukować i informować o pszczołach, pszczelarzach i projektach, których celem są pszczoły zdolne do życia z dręczem pszczelim bez kuracji chemicznych. Wspominam o tym, ponieważ właśnie w tym sezonie zaprzestałem całkowicie używać środków chemicznych do zwalczania dręcza pszczelego na moich pasiekach. Pamiętam też jeden z wykładów Krzysztofa Olszewskiego z tamtego okresu, na którym wypowiedział takie słowa: „Podsumowując, należy stwierdzić, iż w obecnej sytuacji, a więc przy wadach bazy pożytkowej, rosnącej oporności roztoczy Varroa na leki, zwiększonej chorobotwórczości tych roztoczy na skutek przenoszenia wirusów oraz nie w pełni zdiagnozowanym wpływem innych negatywnych czynników, nie do przecenienia jest opieka nad właściwym przebiegiem rozwoju jesiennego rodzin pszczelich połączona ze zwalczaniem warrozy. Tak dalece zmieniliśmy środowisko oraz same pszczoły na skutek pracy hodowlanej, że na dzień dzisiejszy ich przetrwanie zależy tylko od nas.”
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, czy pszczoły, które mam w pasiece, będą w stanie przeżywać bez leczenia i w miarę normalnie funkcjonować, spełniając swoją gospodarczą rolę. Chciałoby się napisać, że dziś już wiem wszystko. Jednak pomimo dużego doświadczenia i praktycznych działań z pszczołami bez leczenia, na niektóre pytania dalej brakuje odpowiedzi i pewnych, 100% rozwiązań.
Mija właśnie dziesiąty sezon od czasu odstawienia akarycydów na moich pasiekach. Okres ten stanowi realną próbę na przestrzeni czasu prowadzenia w miarę normalnej gospodarki pasiecznej, polegającej na pozyskiwaniu miodu, tworzenia nowych rodzin itp., z tą różnicą, że pszczoły na moich pasiekach były poddane presji chorobowej ze strony dręcza pszczelego przy współudziale innych wirusów i patogenów, bez udziału substancji chemicznych zabijających varroa.

Żeby dobrze pokazać całość wykonywanych działań w pasiece z pszczołami, należy wyodrębnić kluczowe aspekty składające się na finalny efekt pasieki prowadzonej bez użycia środków chemicznych. Będą to: lokalizacja pasieki i tło genetyczne, ul i środowisko ula, zasoby genetyczne w pasiece, zabiegi ograniczające namnażanie się dręcza pszczelego w okresie przejściowym.


Lokalizacja pasieki i tło genetyczne
Bez wątpienia jestem w stanie stwierdzić, że odpowiednie miejsce pod pasiekę ma decydującą rolę w procesie tworzenia stabilnej populacji pszczół mogących żyć bez leczenia. Jest to na tyle kluczowe, że często niewielkie odległości, kilku kilometrowe, mogą decydować o powodzeniu projektu. W okresie ostatnich 15 lat moje pszczoły korzystały z ośmiu różnych lokalizacji, z tego zazwyczaj cztery były na stałe nieprzerwanie obsadzone. Dzięki temu dowiedziałem się, jak bardzo ważna jest baza pożytkowa oraz tzw. tło genetyczne i okoliczne napszczelenie. Według mnie baza pożytkowa i jej obfitość oraz równomierny dopływ nektaru, pyłku i spadzi przez cały sezon to największa część sukcesu w pszczelarstwie. Większość moich pasiek znajduje się w lesie lub na jego skraju, w terenach o słabo rozwiniętym rolnictwie, z dużym procentem nieużytków. Daje mi to spokój i niewielkie ryzyko potencjalnych zatruć chemicznych pochodzących z intensywnych upraw. Las oferuje również umiarkowany, ale stały pożytek od kwietnia do września. Oczywiście nie na wszystkich stanowiskach sytuacja pokarmowa wygląda tak dobrze. Obecnie korzystam z sześciu lokalizacji, z czego dwa stanowiska znajdują się w lesie, dwa stanowiska na skraju lasu oraz dwa stanowiska w terenie rolniczym i zagrodowym. Na podstawie lokalizacji moich czterech głównych pasiek jestem w stanie określić, jak wyglądała przeżywalność pszczół w zależności od otoczenia, bazy pożytkowej i napszczelenia. Pasieka nr 1 – jest to pasieka przyleśna, skromna baza pożytkowa, występuje spadź jodłowa, bardzo duże napszczelenie, w promieniu 2 km około 500 rodzin pszczelich. Pasieka nr 2 – tereny rolnicze z zabudową zagrodową, baza pożytkowa typowo rolnicza, sady, rzepak, lipa, również duże napszczelenie, w promieniu 2 km około 200 rodzin. Pasieka nr 3 – jest to pasieka przyleśna, dosyć dobra baza pożytkowa, sady, rzepak, spadź jodłowa, napszczelenie w promieniu 2 km około 100 rodzin. Pasieka nr 4 – jest to pasieka typowo leśna, bardzo dobra baza pożytkowa, w promieniu 2 km pojedyncze rodziny pszczele. Oczywiście ilość rodzin pszczelich w okolicy przekłada się na bazę pożytkową, dlatego pomimo wizualnie bardzo dobrej bazy pożytkowej, w rzeczywistości zdarzają się okresy głodu. Opisane pasieki stanowiły również miejsca zimowli pszczół. Reszta nieobsadzonych na stałe pasiek stanowi miejsca wywozu pszczół w celu tworzenia nowych rodzin lub przewozu rodzin na okresowo występujący pożytek. Z samych opisów pasiek można już ocenić, gdzie pszczoły będą w stanie lepiej przeżywać bez leczenia. Składa się na to baza pożytkowa i okoliczne napszczelenie. Wspomnę jeszcze, że od 2013 roku prowadzę dość szczegółowe dane o pszczołach na moich pasiekach. Najważniejszym wyznacznikiem jest przeżywalność pszczół, czyli procent rodzin pszczelich, które przeżyły zimę. Przeanalizowałem dziewięć pełnych sezonów pszczelarskich bez zwalczania dręcza pszczelego w tych czterech konkretnych pasiekach. Najlepiej, jeżeli chodzi o przeżywalność pszczół w tym okresie czasu, wypadają pasieki nr 3 i 4, czyli pasieka przyleśna i pasieka leśna. Ich procenty przeżywalności wynoszą kolejno 54% i 56%. Zdecydowanie gorzej wypadają pasieki zlokalizowane na terenie, gdzie jest bardzo duże napszczelenie i baza pożytkowa nie zapewnia ciągłości pokarmu. Są to pasieki 1 i 2. Uzyskały one przeżywalność pszczół na poziomie 30% i 48%. Warto również wspomnieć o latach najgorszych i najlepszych. W 2020 roku, po zimie, w dwóch pasiekach przeżywalność pszczół wyniosła 0%, czyli żadna rodzina pszczela nie przetrwała do wiosny. W 2019 roku natomiast, na jednej z pasiek, przeżywalność wynosiła 100%. Czynnik pożytkowy jest na tyle istotny, że w lata, w których pożytek był albo okresowo intensywny, albo umiarkowany, ale stały, widoczna jest lepsza zimowla pszczół, czyli wyższa przeżywalność, która sięgała nawet 70% na danej pasiece. Kolejnym ważnym czynnikiem, wynikającym z lokalizacji pasieki, jest tło genetyczne. Rozumiem przez to pulę genetyczną pszczół, która otacza moje pasieki. Wiąże się to również ilościowo i jakościowo z napszczeleniem okolicy. Otóż przede wszystkim chodzi o przekazywane przez trutnie geny. Moje rodziny pszczele, które z roku na rok wykształcały niezbędne cechy do współistnienia z dręczem pszczelim, mogły je w szybki sposób utracić lub rozwodnić w przyszłych pokoleniach ze względu na duży udział trutni pochodzących z pasiek, gdzie utrzymuje się pszczoły z typowo z komercyjnymi cechami, bez uwzględnienia cech umożliwiających zwalczanie dręcza pszczelego. Biorąc pod uwagę położenie moich pasiek, zdecydowałem, że większość nowo tworzonych rodzin z młodymi matkami pszczelimi będę unasienniał naturalnie na pasieczyskach w dwóch lokalizacjach, gdzie okoliczne napszczelenie jest najmniejsze. Intuicyjnie uznałem, że takie rozwiązanie będzie najbardziej optymalne i może realnie przyczynić się do poprawy cech u pszczół na moich pasiekach. Późniejsze badania i publikacje na temat zachowań trutni w prasie pszczelarskiej wskazywały, że trutnie co roku gromadziły się w tych samych miejscach, gdzie dochodziło do kopulacji z młodymi matkami. Zbadano również, że gromadzenie trutni wiąże się prawdopodobnie z ukształtowaniem terenu i wcale nie musi być to teren otwarty, a często gromadzenie się trutni obserwowano nad koronami drzew. Okazało się, że kongregacja trutni zazwyczaj nie jest tak duża, jak uważano, i ma średnicę około 100 m, i przeważnie w jednym czasie jest tam mniej niż 100 trutni. Odległość takich punktów kopulacyjnych od ula zwykle nie przekraczała 800 m, przypuszcza się, że trutnie trzymają się blisko ula zasobnego w pokarm. Nie podejmowały również one ryzyka dalszych lotów, jeśli w okolicy miały z kim kopulować. Informacje te były zbieżne z moimi obserwacjami i korelowały z przeżywalnością rodzin pszczelich na danej pasiece. W dodatku, na pasiekach leśnych, oddalonych od komercyjnych pasiek, ryzyko kopulacji dużej liczby obcych trutni z moimi matkami było zdecydowanie mniejsze, a udział trutni z rodzin dziko występujących w lasach zdecydowanie wzrastał. W artykule „Mała komórka a pszczelarskie kłopoty”, który ukazał się w „Pszczelarstwie” w 2020 r., przytaczam badania dotyczące leśnych obszarów na terenie Niemiec, z których wynika, że występowanie dzikich pszczół w prawie naturalnych lasach jest normą, a nie wyjątkiem. Biorąc również pod uwagę naturalny cykl rozwojowy dziko żyjących rodzin pszczelich i opóźniony rozwój biologiczny względem rodzin komercyjnych, tworzenie nowych rodzin na pasiekach przeprowadzałem przez miesiąc czerwiec, tak aby trafić w okres, kiedy ilość trutni z dziko żyjących rodzin pszczelich będzie prawdopodobnie największa. W tym okresie również i moje rodziny osiągały największą siłę i dojrzałość biologiczną. Z racji prowadzenia gospodarki bezwęzowej, pszczoły produkowały bardzo duże ilości trutni, nie będąc ograniczane w żaden sposób. Przypuszczam, że takie działania mogły w sposób rzeczywisty przyczynić się do utrwalenia pozytywnych cech odpowiedzialnych za zwalczanie czy ograniczanie dręcza pszczelego. Większość unasiennianych naturalnie matek pszczelich odbywało się na pasiece leśnej. W okresie czerwca, na tej pasiece, również ze względu na występowanie pożytku spadziowego, stacjonowało od 10 do 30 rodzin pszczelich dojrzałych biologicznie, które przeszły kolejne sita selekcji z poprzednich sezonów. Stanowiły one zarówno rodziny mateczne, jak i rodziny ojcowskie. Ilość trutni była zatem w tym okresie na wysokim poziomie. Z obserwacji bardziej zaawansowanych i profesjonalnych projektów, takich jak: Dziesięcioletnia selekcja pszczół miodnych w Kanadzie w Quebecu, można wnioskować, że duży udział procentowy przy unasiennianiu matek pszczelich stanowiły trutnie z rodzin zlokalizowanych na pasieczysku. W kanadyjskim programie, według ich metodologii kontroli trutni, ilość dziesięciu rodzin ojcowskich w odległości 1,2 km od miejsca stacjonowania młodych rodzin odkładowych z matkami do unasienniania zapewniała masowe zalewanie obszaru tak, że unasiennianie młodych matek pożądanymi trutniami sięgało od 83–93%. Jeszcze wyższe wartości podaje grupa hodowlana pszczoły Buckfast Flevo z Holandii. Utworzyli oni miejsce kopulacji, w którym stacjonuje piętnaście rodzin ojcowskich. Według ich metodologii, każda rodzina ojcowska ma w swoim składzie sześć razy więcej trutni niż każda inna rodzina niepożądana w okolicznym terenie. Rodziny ojcowskie są specjalnie przygotowane pod dużą ilość trutni. Dzięki temu ich piętnaście rodzin odpowiada dziewięćdziesięciu zwykłym komercyjnym rodzinom pszczelim. Stosunek pożądanych rasowych trutni do trutni obcych będzie wynosił 300:1 lub nawet więcej. Według ich wyliczeń, taki stosunek gwarantuje, że unasiennianie młodych matek pożądanymi trutniami przekracza 97%. Biorą oni również pod uwagę to, że młoda matka, która może latać na duże odległości, nie będzie w stanie polecieć dalej, gdyż obszar w pobliżu miejsca kopulacji jest w znacznym stopniu wysycony trutniami i do zapłodnienia będzie dochodzić znacznie szybciej. Oba projekty zakładają bardzo duży udział trutni własnych w unasiennianiu młodych matek. Traktuję ich metodologię za prawdziwą i realną. Uważam zatem, że w moich warunkach udział pożądanych trutni również może stanowić zdecydowaną większość, co przekłada się bezpośrednio na przekazywanie pożądanych genów młodym matkom pszczelim.


Środowisko ula ważnym czynnikiem

Wybór ula to indywidualna sprawa, gdyż każdemu odpowiada inny rodzaj pracy czy kontaktu z pszczołami. Starałem się wybierać ule z naturalnych materiałów. Przede wszystkim bazowałem na drewnie. Moje ule to jednościenne skrzynki na ramkę szeroko-niską, wykonane z sosny wejmutki. Dla mnie lekkie i wygodne. Mam też i stare dadanowskie leżaki, które są dla mnie pamiątką po starych czasach. Obecnie stanowią już tylko ozdobę. Daleko ważniejszą sprawą od ula są natomiast woskowe plastry czyli podstawowe środowisko bytowania pszczół. Składają w nich pokarm, inkubują czerw, chronią się dzięki nim przed utratą ciepła w zimie. Można założyć, że jest to jeden z wielu organów rodziny pszczelej, który spełnia kluczowe funkcje życiowe superorganizmu.

Moje pierwsze dwa sezony pracy z pszczołami używałem kupnej węzy ze standardową komórką pszczelą. Od pierwszego sezonu nastawionego na gospodarkę naturalną starałem się natomiast wprowadzać do uli węzę z czystego wosku. Gdy zdecydowałem się na wprowadzenie do pasieki komórki pszczelej w rozmiarze 4,9 mm od początku nastawiłem się na samodzielny wyrób węzy z własnego wosku. Do tego celu używałem silikonowej praski. Początkujący, również i ja w tamtym okresie, miałem problemy z niezbędną ilością wosku pszczelego do wyrobu węzy. Niestety, jakość wosku na rynku jest wątpliwa, dlatego jego niedobory uzupełniałem kupnem od znajomych pszczelarzy. Praktycznie już po pierwszym sezonie produkcji własnej węzy byłem w stanie na kolejny sezon wygospodarować wystarczającą ilość własnego wosku pszczelego. Nie będę przytaczał badań dotyczących zanieczyszczeń fizycznych i chemicznych w wosku pszczelim, ale sprawa wydaje się jasna, że wosk który kupujemy może być zanieczyszczony. Wprowadzenie do pasieki własnej węzy, z własnego wosku uważam za kluczowe w pierwszych sezonach, aby przeprowadzić „detoksykację” środowiska życia pszczół. Podejrzewam, że czysty wosk, z którego robiona jest węza, odgrywa ważniejszą rolę niż rozmiar komórki pszczelej. Wprowadzanie węzy 4.9 mm rozpocząłem przede wszystkim od nowo utworzonych rodzin, ale również i rodziny produkcyjne dostawały taką samą węzę. Proces zmiany komórki pszczelej w pasiece na mniejszą nie jest wcale taki prosty. Problemy stwarzały zazwyczaj rodziny produkcyjne, które posiadały dużą siłę i były biologicznie dojrzałe. Młode rodziny, które startowały i budowały siłę do zimowli, praktycznie bezbłędnie odbudowywały podaną im węzę z komórką 4,9 mm. W każdym bądź razie udało mi się całkowicie wyeliminować z gniazda pszczelego susz z komórką 5,4 mm w ciągu 2 sezonów. Wprowadzenie komórki 4,9 mm nie było przypadkowe. Znowu można by podeprzeć się badaniami, choćby K. Olszewskiego z Lublina, o zaletach w/w rozmiaru komórki, ale nie jest to czas i miejsce na dokładną analizę tego zagadnienia w tej chwili. Chętni odszukają różne relacje z badań naukowych czy opisy praktyków, które zarówno pozytywnie jak i negatywnie przedstawiają właściwości tzw. „małej komórki”. Według mnie mała komórka 4,9 mm uruchamia w sposób zauważalny instynkty higieniczne u pszczół, które z takiej komórki się wygryzły. Zestaw cech sprzyjający czyszczeniu czerwiu i usuwaniu warrozy w pszczelarstwie naturalnym jest mile widziany, więc czemu nie skorzystać z możliwości jakie daje węza o takiej komórce? Trzeba jeszcze pamiętać o tym, że w przypadku podawania pszczołom węzy ze zmniejszoną komórką warto wygospodarować sobie również kilka pustych ramek na dziką zabudowę, lub ucinać róg węzy, aby pszczoły miały co najmniej 10-15 % wolnego miejsca, na którym będą mogły się zabawić we własne naturalne budowanie. Obecnie gospodaruje całkowicie bez węzy. Pszczoły budują plastry o takich komórkach jakie w danej chwili potrzebują. Mają pełną dowolność. Odszedłem od węzy z kilku powodów. Przede wszystkim były to niechęć do drutowania ramek, oraz uznanie potrzeby decydowania pszczół o tym, jakich komórek w danym okresie potrzebują. Wprowadzenie bezwęzowej obsługi pszczół przyniosło także i inne korzyści, takie jak: zwiększone pozyskanie wosku, którego nie muszę już przerabiać na węzę, jeszcze większą czystość chemiczną budowanych plastrów oraz korzyści biologiczne dla rodziny pszczelej. Mam tu na myśli m.in. odpowiednią proporcję trutni do pszczół robotnic o każdej porze roku. Muszę również zaznaczyć, że decyzja o przejściu na ramki bezwęzowe była podjęta również dzięki samym pszczołom. Otóż okazało się, że po 2-3 sezonach styczności z komórką 4,9 mm potrafiły już samodzielnie bez węzy budować komórki w plastrach o rozmiarach od 4,6 mm do 5,2 mm, co według mojej wiedzy wystarczy, aby uaktywnić drzemiące w nich instynkty higieniczne, z którymi wiązałem duże nadzieje odnośnie selekcji na przeżywalność.

Podsumowując moje działania w tym zakresie : zdrowy, naturalny ul z drewna, plastry pszczele wybudowane na węzie z własnego wosku o komórce 4,9 mm, plastry pszczele budowane na dziko po uprzednim przystosowaniu się pszczół do rozmiaru 4,9 mm.





Genetyka, pszczoły lokalne i co selekcja zostawiła w pasiece


Kiedy zaczynasz przygodę z pszczołami, ich genetyka, pochodzenie czy rasa rzadko zaprzątają Ci głowę. Masz rodzinę pszczelą i zależy Ci przede wszystkim na tym, by przetrwała, a jeszcze bardziej marzysz o pierwszym własnym miodzie. Dopiero z czasem zaczynasz zauważać, że każda rodzina pszczela jest inna. Sięgasz po książki i prasę pszczelarską, gdzie czytasz, że matki pszczele warto wymieniać co dwa lata – a najlepiej co roku. Na pierwszym planie stawiasz wtedy wydajność miodową i nierojliwość.

Dziesięć lat temu mało kto wspominał, że jakaś rasa czy linia pszczół może lepiej radzić sobie z dręczem pszczelim, nosemą czy chorobami. W pszczelarskich czasopismach rzadko pojawiały się wzmianki o pszczołach odpornych na dręcza pszczelego. Informacji o cechach sprzyjających walce z tym pasożytem czy innymi zagrożeniami zdrowotnymi było jak na lekarstwo, podobnie jak danych o genetycznych różnicach między liniami pszczół w tym kontekście.

W tamtych czasach – i często także dziś – pszczoły, a konkretnie matki pszczele tworzące nowe rodziny, wybierano według upodobań pszczelarza. Liczyły się głównie trzy cechy: miodność, nierojliwość i obronność. Doświadczeni pszczelarze czasem radzili, by dobierać pszczoły do lokalnych pożytków i warunków środowiskowych. Na początku mojej przygody z pszczelarstwem ja także trzymałem się tych zasad. Później, gdy postanowiłem obrać drogę pszczelarstwa bez leczenia zacząłem szukać genetyki, która – jak mi się wtedy wydawało – okaże się przydatna. W latach 2012–2014 sprowadziłem do swoich pasiek spory zasób materiału genetycznego, wcześniej wstępnie wyselekcjonowanego pod kątem odporności na dręcza pszczelego lub wykazującego cechy wspierające gospodarkę bez chemii. Były to pszczoły z niemal całej Europy: czyste środkowoeuropejskie ze Szwecji, buckfasty z Danii, Niemiec i Cypru, a także Elgony i carnice z Austrii.

Skupiałem się głównie na pszczołach o cechach higienicznych, takich jak grooming czy VSH. Sprowadzone matki rozmnażałem, a ich potomstwo testowałem, sprawdzając, jak radzi sobie ze zwalczaniem lub ograniczaniem dręcza pszczelego. W ten sposób wybierałem pszczoły, które – jak wówczas sądziłem – dawały większą szansę w walce z warrozą. Z czasem przekonałem się, że nie zawsze przekłada się to na przeżywalność czy ogólną kondycję rodzin pszczelich. Okazało się bowiem, że niekoniecznie zimę przetrwały te pszczoły, które wyróżniały się niskim poziomem porażenia roztoczami czy świetnym usuwaniem zamarłego czerwiu, świadczącym o wysokiej higieniczności.

To doświadczenie potwierdziło przypuszczenia – moje i nie tylko moje – że pszczoły, które osiągnęły odporność lub równowagę z warrozą i innymi zagrożeniami w swoim pierwotnym środowisku, po przeniesieniu w nowe miejsce nie radzą sobie równie dobrze. W przełomowym sezonie, gdy przygotowałem do zimy 61 rodzin pszczelich, miałem w pasiekach ciekawą mieszankę genetyczną: lokalne pszczoły przeplatały się z różnymi rasami i liniami, nie zawsze dostosowanymi do naszego klimatu. Był to mój pierwszy sezon bez leczenia, więc spodziewałem się dużych strat. Doświadczenia innych pszczelarzy, którzy zrezygnowali z chemii, wskazywały, że po odstawieniu leków przeciwko dręczowi pszczelnemu upadki rodzin w pierwszym roku mogą być znaczne. Wiosna potwierdziła te obawy – straty były bardzo duże. Wiedziałem jednak, że rodziny, które przetrwały to pierwsze sito selekcyjne, staną się cennym materiałem do dalszej selekcji. Postanowiłem, że każdą ocalałą rodzinę ocenię nie tylko pod kątem cech odporności na dręcza, ale też określę jej przynależność rasową w kontekście przeżywalności. Literatura dobrze opisuje metody określające za pomocą skrzydełka pszczelego parametry, dzięki którym przypiszemy poszczególną pszczołę do wzorca rasy. Żeby jednak wyciągnąć zbliżoną średnią dla całej rodziny, potrzeba zbadać przynajmniej kilka skrzydełek pszczół. Z pomocą przyszedł mi program Adama Tofilskiego, który podzielił się wiedzą, jak go używać i samemu wykonywać badania na skrzydełkach pszczelich. Dzięki temu do moich danych dołożyłem kolejny parametr określający przynależność rasową danej rodziny pszczelej. Skupiłem się tylko na rodzinach, które przeżyły zimę i stanowiły przyszłą wartość w selekcji. W każdym sezonie wykonywałem pomiary kilkunastu skrzydełek z każdej rodziny. W pierwszym sezonie po odstawieniu leczenia pszczół pomiary przynależności rasowej wykonałem na próbie 12 rodzin pszczelich, które przeżyły zimę. Przynależność rasową na tym etapie byłem w stanie jeszcze określić na podstawie deklarowanego pochodzenia pszczół, które zostały sprowadzone do mojej pasieki. Identyfikacja programem w większości potwierdziła deklarowane pochodzenie. Całość mieszanki genetycznej w tamtym okresie, czyli przeszło 60 rodzin pszczelich, klasyfikowałem procentowo: 50% rodzin w typie buckfast; 20% rodzin mieszańców po matkach F1; 20% rodzin w typie Apis mellifera mellifera; 10% rodzin czysto rasowych (chodzi tu o pojedyncze rodziny takich ras jak Apis mellifera carnica czy Apis mellifera macedonica). Rodziny, które przeżyły zimę i zostały zbadane programem IdentiFly, już bardziej dokładnie określały przynależność rasową. Moje przypisania i przypisane przeze mnie rasy przedstawiam w następujący sposób. Rzadko zdarza się, że badana grupa skrzydełek, np. 30 szt., będzie w 100% zgodna z jedną rasą. Dlatego jeżeli na badane 30 szt. skrzydełek ponad 25 szt. przynależy do danej rasy, a pozostałe są całkiem innych ras, to pszczoły przypisuję do rasy dominującej. Jeżeli na 30 skrzydełek mniej więcej połowa przynależy do jednej z ras, a druga do innej rasy, to wtedy dana rodzina pszczela opisana jest jako krzyżówka, np. buckfast x mellifera. Poniżej tabelarycznie przedstawiam przynależność rasową rodzin pszczelich, które badałem na przestrzeni tych sezonów.


Przynależność rasowa pszczół

Sezon

liczba rodzin

A. m. mellifera

A. m. carnica

mellifera x macedonica

mellifer x carnica

w typie

buckfast

carnica x buckfast

mellifera x buckfast

2016

12

5

-

1

1

5

-

-

2017

16

5

-

2

2

2

2

3

2018

20

4

1

2

-

1

4

8

2019

35

5

-

4

1

2

7

16

2020

5

1

-

1

-

-

-

3

2021

14

5

1

-

2

-

-

6

2022

14

7

-

-

1

1

-

5

2023

14

8

-

-

1

1

-

4

2024

12

8

-

-

1

1

-

2



Badaniu programem przez te wszystkie sezony poddałem w sumie 142 rodziny pszczele. Od zawsze interesowało mnie tło genetyczne i lokalne populacje pszczół, które mogły wpływać na przekazywane geny moim rodzinom pszczelim. Przede wszystkim interesowała mnie pszczoła środkowoeuropejska, która swoim pierwotnym zasięgiem występowała na obszarach, gdzie stacjonują moje pasieki. Warto zwrócić uwagę, że procentowy udział pszczół rasy Apis mellifera mellifera jest znaczny w rodzinach, które przeżywają na moich pasiekach. W pierwszym roku badań (2016) udział czystych rasowo pszczół, jak i krzyżówek A.m.m., stanowił około 60%, gdzie rok wcześniej oceniałem, że pszczół w typie A.m.m. jest około 20%. Kolejne sezony to również znaczny udział tej genetyki w rodzinach pszczelich, które przeżywają u mnie bez leczenia. Kolejno: 2017 – 75%, 2018 – 70%, 2019 – 74%, 2020 – 100%, 2021 – 93%, 2022 – 93%, 2023 – 93%, 2024 – 92%. Czysto rasowe pszczoły A.m.m. średnio ze wszystkich sezonów stanowią około 40% udziału w badanych rodzinach pszczelich, a od sezonu 2022 ich udział wzrasta do poziomu 66% w całości badanych pszczół. Co ciekawe, w moich badaniach pszczoła Apis mellifera carnica pojawiała się rzadko, za to spory udział miały pszczoły w typie buckfast, które często trafiały do analizowanych próbek. Czy tak znaczna obecność pszczół środkowoeuropejskich w moich pasiekach może być dziełem przypadku? Moim zdaniem nie – widzę dwa główne powody ich dominacji. Po pierwsze, uważam, że te pszczoły lepiej przystosowały się do lokalnych warunków, szczególnie do leśnych pożytków spadziowych. Świetnie radzą sobie z zagrożeniami, a jak zauważyłem, potrafią skutecznie gospodarować zapasami – w okresach niedoboru pożytku ograniczają czerwienie matek. Po drugie, i to wiąże się z pierwszym powodem, podejrzewam, że w okolicy istnieje dzika populacja tych pszczół, która wzbogaca pulę genetyczną moich rodzin ulowych. Obecność dzikich pszczół w okolicy może być nie tylko wsparciem dla naszych pasiek, ale i dowodem na to, że lokalne ekosystemy wciąż kryją w sobie potencjał, który warto chronić i badać. Może to zachęcić innych pszczelarzy do spojrzenia na swoje tereny z większą ciekawością.





Presja roztocza i pomysł na stabilne pszczoły bez leczenia
Moje pierwsze sezony pszczelarstwa naturalnego to prowadzenie pasieki przy pomocy środków pochodzenia naturalnego, głównie tymolu, jako środka do zwalczania dręcza pszczelego. Według mnie trudno jest bowiem od razu odstawić środki lecznicze i zacząć utrzymywać pszczoły bez leczenia. Niektórzy jednak tak robią i, jak każdy nasz wybór, ma on swoje wady i zalety. Ja jestem zwolennikiem łagodniejszego wchodzenia w pszczelarstwo bez leczenia. Uważam, że prowadzenie pasieki przez 2–3 sezony, wspomagając się naturalnymi środkami leczniczymi, jest okresem optymalnym przed wykonaniem pierwszego większego kroku w stronę pszczół nieleczonych. Na rynku można znaleźć wiele naturalnych środków, takich jak: kwasy, olejki eteryczne, tymol, zioła, cukier puder i różne naturalne substancje, które w swoich działaniach uśmiercają pasożyty lub wspomagają pszczoły, nie skażając przy tym intensywnie środowiska ula. W mojej współpracy z pszczołami w okresie przejściowym bazowałem głównie na tymolu, do stosowania którego przekonałem się po lekturze tekstów Erika Österlunda. Okresowo używałem też kwasu mlekowego, który według obserwacji i badań podobno ze wszystkich kwasów najmniej oddziałuje na pszczoły. Tymol podawałem w postaci płynnej, którą uzyskuje się z dostępnej na rynku formy krystalicznej, rozpuszczając ją w ciepłym oleju roślinnym. Odmierzoną ilością nasączałem wkładki celulozowe czy inne łatwo nasiąkliwe ściereczki. Przyjąłem podobne dawkowanie, jakie stosował Erik. Rodziny młode, utworzone w danym sezonie, dostawały, zazwyczaj w październiku, 4–5 g tymolu. Rodziny produkcyjne wymagały większych dawek w 2–3 turach. Pierwszy i decydujący okres podania tymolu w rodzinach produkcyjnych to przełom lipca i sierpnia. W tym czasie rodzina dostawała około 10 g czystego tymolu. Jeżeli byłem zadowolony z efektów pierwszego zabiegu, to kolejny wykonywałem dopiero w październiku, podobnie jak w przypadku rodzin młodych, podając 5 g na rodzinę. Stosowanie takiego schematu, według mnie, gwarantowało uśmiercenie dużej ilości warrozy w odpowiednim dla rodziny czasie, czyli tuż przed sierpniowo-wrześniowym wygryzaniem się młodej pszczoły, która w głównej mierze wchodziła w skład kłębu zimowego. Można do tego typu zabiegów wprowadzić jeszcze okres tzw. leczenia interwencyjnego. Miałem nawet pomysł, aby sezon 2015 stał się u mnie takim okresem, ale ostatecznie zrezygnowałem z tego pomysłu z prozaicznego powodu. Nie potrafiłem wskazać rodzin, które powinny skorzystać z interwencyjnej kuracji leczniczej. Jeżeli ktoś jednak zdecyduje się na ten krok, to celowym byłoby ustalić jakieś kryteria do jego zastosowania. I w tym właśnie leży problem. Przykładowo Erik obserwował wyrzucane martwe pszczoły przed wylotkami i, gdy stwierdził dużą ilość pszczół porażonych wirusem zdeformowanych skrzydeł (DWV), stosował odpowiednią dawkę. Rodziny, w których zastosował kurację, były przeznaczone w kolejnym roku do wymiany matek pszczelich. Metoda ta może być o tyle niedoskonała, że w rodzinie pszczelej mogą rozwijać się inne choroby, które doprowadzą do jej śmierci, a samo obserwowanie resztek wyrzucanych przed ul jest tyleż kłopotliwe, co pozbawione pełnej wiarygodności, choćby przez możliwość usuwania martwych pszczół przez ptaki czy inne owady. Przyjęcie określonej ilości roztoczy (stopnia porażenia) jako kryterium stosowania kuracji interwencyjnej również nie jest w pełni wiarygodne. Moje doświadczenia bowiem pokazały, że szacunkowa ilość roztocza na 100 pszczół nie zawsze w pełni oddaje stan zdrowotny całej rodziny. Zdarzały się przypadki, że gdy na jesieni szacowałem porażenie rodziny warrozą, trafiały się rodziny z minimalną jej ilością oraz rodziny rekordzistki z dużą jej ilością. Wynik zimowli i przeżycia tych rodzin nie zawsze odzwierciedlał szacowane porażenie. Nie zawsze rodziny o minimalnym porażeniu przeżywały, tak jak i nie zawsze rodziny o dużym porażeniu umierały. Skłoniło mnie to więc do zaprzestania wyciągania wniosków na temat zdrowia rodziny tylko i wyłącznie na podstawie ilości warrozy. Z perspektywy czasu stwierdzam, że dla pełnego obrazu kondycji rodziny pszczelej należałoby wykonać jeszcze badanie czerwiu pszczelego. Mianowicie warto by było odsklepić 100–150 komórek czerwiu w fazie poczwarki, aby ocenić porażenie dręczem pszczelim w czerwiu. Przy okazji, wykonując tę pracę, możemy przeprowadzić protokół Harboo dotyczący testu VSH oraz ocenić wskaźnik recapping. Na temat prostej metodologii oceny przydatnych cech stworzyłem prezentację w formie wykładu pod tytułem: „Cechy Odporności Pszczół – wybór i prosta selekcja”, dostępną za darmo w serwisie
www.youtube.com. Lepszym, a na pewno łatwiejszym i zdecydowanie mniej pracochłonnym dla każdego pszczelarza kryterium wyboru rodziny przeznaczonej do leczenia byłoby ocenianie jej po prostu po wyglądzie. Sama ocena musi opierać się o wygląd pszczół robotnic, czerwiu, odpowiedni zapach i zachowanie pszczół, a także po prostu o ogólne wrażenie wyniesione z obserwacji rodziny. Taka ocena wymaga już jednak sporego doświadczenia i umiejętności rozpoznania kryzysu, wyniesionego z co najmniej kilku lat obserwacji pszczół – a najlepiej pszczół nieleczonych, gdyż one potrafią wyglądać i zachowywać się inaczej niż standardowa rodzina wywodząca się z „komercyjnej matki”. Niejeden już pszczelarz był pewny sukcesu i swojej umiejętności oceny, a następnie okazywało się, że rodzina pszczela wbrew oczekiwaniom osypała się w okresie zimowli. Nie muszę więc dodawać, że pomimo doświadczenia pszczelarskiego taka ocena również może nas zwieść. Temat kryteriów pozostawiam więc dla chętnych i hodowców, bo jest on niewątpliwie ciekawy i może być kluczowy w hodowli pszczół opornych na dręcza pszczelego. Okres przejściowy kiedyś musiał się skończyć. U mnie nastąpiło to w sezonie 2015 – wówczas pozostawiłem pszczoły na zimę bez jakiegokolwiek leczenia. Niestety przeskok był dość bolesny. Straty pszczół były duże, ale były to straty do zaakceptowania, a pasiekę udało mi się odbudować. W tym ostatnim przydały się też wcześniejsze doświadczenia z namnażaniem rodzin czy hodowlą matek. Trzeba też wiedzieć, że nielecząc pszczół, również mamy pewne, choć skromne, możliwości ograniczenia namnażania warrozy. Podstawowym sposobem nagłego załamania cyklu rozrodczego pasożyta jest przerwanie czerwienia w rodzinie poprzez wykonanie pakietu lub odkładu z tzw. „starą” matką, co spowoduje, że po kilku dniach w rodzinie nie będzie najmłodszego czerwiu. W przypadku prowadzenia pasieki bez leczenia nie dysponujemy wieloma sposobami w pełni skutecznego radzenia sobie z pasożytem, ale możemy polegać na zasilaniu słabszych rodzin pszczołami, czerwiem, miodem czy pierzgą od rodzin zdrowych, które ewidentnie sobie lepiej radzą. Możemy tym słabszym, mniej zaradnym rodzinom zmieniać matki na te wywodzące się z rodzin, które przetrwały już bez leczenia jeden czy dwa sezony – na przykład poprzez podanie ramki z larwami. Warto próbować różnych sposobów z przerwami w czerwieniu w trakcie sezonu, jak i dłuższymi przerwami zimowymi, ale jeżeli nie opiera się to na „technikach pszczelarskich” (np. wykorzystaniu izolatorów), to już wiąże się z mądrością pszczół i ich przystosowaniem do lokalnych warunków. Pierwsze lata z pszczołami bez leczenia opierałem na tzw. „pszczelarskim modelu ekspansji”. Jest to dość prosta sprawa, którą zazwyczaj każdy pszczelarz wykonuje w swojej pasiece. Mianowicie założeniem takiego modelu jest jak najszybsze powiększenie pasieki z puli pszczół, którą posiadamy, tak aby nowo powstałe rodziny pszczele mogły w sposób prawidłowy rozwinąć się do zimy. Ma to na celu wyprodukowanie dużej ilości rodzin poddanych presji dręcza pszczelego. Dzięki temu po zimie powinny pozostać tylko te, które przedstawiają wartość do dalszej selekcji. Głównie chodzi tu o wszystkie cechy przydatne pod kątem oporności na dręcza pszczelego. Jest to pewien rodzaj selekcji naturalnej. Przeżywają te rodziny, które potrafią oprzeć się inwazji warrozy. Jak się później okazało, nie zawsze to, co przetrwało zimę w danym sezonie, będzie równie dobrze funkcjonować w kolejnym. Model ten ma za zadanie skrócić czas oczekiwania. Ma wyłowić przydatną genetykę, na której będziemy opierać dalszy rozwój pasieki w kolejnych latach. Można by pominąć proces pozyskiwania przydatnej genetyki samemu przez zakup pszczół, które już zostały przez kilka sezonów sprawdzone i wytypowane. Wiąże się to jednak z ich lokalnością i przystosowaniem, które się ujawniło w danym terenie. Jednak warto czasami pozyskać takie pszczoły, co też czyniłem, i sprawdzić ich przydatność w swoich warunkach. W moich pasiekach przyjąłem założenie, że każda rodzina będzie miała oznaczenie literowe bądź cyfrowe. Dawało mi to pewien rodzaj kontroli nad stroną mateczną i dzięki temu mogłem śledzić poszczególne linie pszczół przez wiele sezonów. Od początku wiedziałem, że strona ojcowska odgrywa decydującą rolę w przekazywaniu odpowiedniej genetyki, jednak chcąc prowadzić gospodarkę pasieczną zbliżoną do normalnej, musiałem opierać się przede wszystkim na unasiennianiu matek z wolnego lotu. Konkretne linie pszczół, które przeżywały przez wiele sezonów, dostarczały mi informacji, która linia lepiej sobie radzi z miejscowymi warunkami. Dzięki temu wiedziałem, z jakich linii warto wybierać materiał genetyczny do dalszej hodowli, czyli w moim przypadku do namnażania przyszłych rodzin pszczelich. Zazwyczaj w pierwszych latach, do roku 2020, wybierałem 4–5 rodzin z różnych linii, które stanowiły przyszły materiał mateczny i główny trzon pasieki. Wybrana genetyka była namnażana w największej ilości, choć starałem się namnożyć każdą rodzinę pszczelą, która przeżyła zimę, przez zrobienie chociaż jednego odkładu z genetyką mateczną wyjściowej rodziny. Moje podejście odnośnie tak intensywnego namnażania rodzin i cały czas poszukiwania optymalnej genetyki uległo przekształceniu, gdy pasieka zaczęła się stabilizować. Dodam, że przeżywalność pszczół na moich pasiekach w latach 2016–2020 wynosiła około 40%. Przełomowe okazały się sezony 2020/2021, gdzie uznałem, że intensywne namnażanie rodzin pszczelich z wielu powodów już nie będzie potrzebne. Głównie chodziło o oszczędności czasowe i prozaiczne przyczyny pszczelarskiej chciwości, czyli pozyskiwanie większych ilości miodu. Bo jak wiadomo, mniej podziałów to większe i bardziej silne rodziny na pożytki pszczele. Doszło też pewnie i chwilowe zniechęcenie, bo oczekiwana przeżywalność na granicy 60% nie była na stabilnym poziomie. Kolejne sezony aż do teraz, czyli wiosna 2025, to promowanie genetyki głównie z 3–4 linii rodzin pszczelich w skromnych ilościach, wręcz pojedyncze nowo tworzone rodziny. Zwrócenie uwagi na zdrowotność, wielkość i stan biologiczny rodziny pszczelej przeznaczonej do podziału. Namnażanie rodzin w tym okresie polegało na oczekiwaniu, aż rodzina sama postanowi się rozmnożyć lub wymienić starą matkę. Bazowanie na matecznikach rojowych lub z cichej wymiany. Często też, gdy sytuacja tego wymagała lub czasowo pasowało mi dokonać podziału, robiłem nieduży odkład ze starą matką, a macierzak wychowywał samodzielnie własną nową matkę. Tworzenie nowych rodzin, jak już wcześniej opisywałem, przeważnie starałem się wykonywać w okresie czerwcowym, aby młode matki wychodziły na loty godowe w drugiej połowie czerwca, kiedy w moich rodzinach było najwięcej trutni. W latach 2021–2025 przeżywalność moich pszczół wyniosła 65%, czyli osiągnęła zakładany przeze mnie procent stabilności i zadowolenia prowadzenia pasieki bez leczenia. Warto też wspomnieć, że w mojej pasiece pojawiały się także roje pszczele, na których też bazowałem. Przez lata 2016–2022 na moich pasiekach było około 27 roi pszczelich o różnej sile i pewnie o różnej wartości genetycznej. Zakładam, że około 90% z nich było pierwakami, ponieważ nigdy nie miałem problemów z rozpoczęciem czerwienia przez matki pszczele w takich rodzinach. Dodatkowo utworzyłem na genetyce z rojów pszczelich około 24 rodzin. Niestety nie zaobserwowałem w tych rodzinach, jak i rojach, umiejętności radzenia sobie z dręczem pszczelim. Moje doświadczenia wskazują, że wartość rójek pod względem radzenia sobie z zagrożeniami bez leczenia, które przybyły do moich pasiek, jest raczej niska. Wpływać na to może wartość ogólna pszczół komercyjnych oraz pasiek, które utrzymują rodziny pszczele w standardowy sposób w najbliższej okolicy. Bardzo duże napszczelenie w obrębie dwóch moich pasiek nie daje powodów do myślenia, że przybyłe czy złapane rójki z tych okolic miały stanowić wartościowy materiał w pszczelarstwie bez leczenia. Szanse na to, że rójka, która wyjdzie z pasieki komercyjnej, leczonej latami i zmienianej co sezon czy dwa genetyki hodowlanej, będzie posiadać przydatne cechy genetyczne, jest bardzo niska. Oczywiście te dwie pasieki stacjonują na skraju dużych kompleksów leśnych, więc jest też jakieś prawdopodobieństwo, że część rójek może pochodzić z lasu, czyli przedstawiać jakiś dziki potencjał. Niestety, mimo większego prawdopodobieństwa, nie zauważyłem wyjątkowości takich rodzin. Większość moich nowo tworzonych rodzin unasienniam w pasiekach leśnych, gdzie sytuacja wygląda inaczej. W pasiekach leśnych niestety obserwowałem przez te wszystkie sezony tylko trzy rójki. Rójki, które samoistnie zasiedliły ule. Nie należy też oczekiwać, że przybyłe rójki pochodzą z dzikich leśnych populacji, mogą to być rójki uciekłe z pasiek, a więc każda nowo przybyła rodzina może potencjalnie wnieść jakąś wartość, zwłaszcza jeśli przeżyje choć jeden sezon bez leczenia. Doświadczenia tych kilku sezonów wskazują, że czasami, mimo możliwie dobrej i obiecującej genetyki, rodziny pszczele przegrywają z prozaicznymi powodami, takimi jak susza oraz braki pożytkowe w kluczowych miesiącach w lipcu i sierpniu. O ile pokarm węglowodanowy da się uzupełnić cukrem, choć nie jest tak wartościowy jak nektar czy spadź, to niestety wartościowego pokarmu pyłkowego nie uzupełni się substytutami w takich ilościach, aby rodzina mogła prawidłowo i nieprzerwanie się rozwijać, zachowując stale wysoką odporność. Biorę też pod uwagę błędy własne, które zapewne się zdarzają, ale dotyczą wszystkich rodzin na pasiekach, a jak wiadomo, niektóre rodziny jednak przeżywają lepiej, a niektóre linie mają już sporą historię bez leczenia w pasiekach. Moje wnioski są zatem takie. Daję szansę wszystkim rójkom, które pozyskam lub do mnie przyjdą, ale od kilku już sezonów traktuję je bardziej jako przyszłe rodziny do podziału i podania mojej sprawdzonej genetyki.

Podsumowując moje dziesięć lat z pszczołami bez leczenia, muszę stwierdzić, że jest to ciężkie i wymagające pszczelarstwo. Osiągnąć sukces jest niezwykle trudno. Wielu pszczelarzy próbowało i niestety, przytłoczeni dużymi stratami, rezygnowali po 2–3 sezonach. Z perspektywy czasu i mojej współpracy z pszczołami uważam, że było warto. Na początku nie zakładałem, że będzie to wymagało aż tyle czasu, żeby osiągnąć w miarę stabilną i dającą zysk w postaci miodu niedużą populację pszczół, które potrafią żyć bez zwalczania dręcza pszczelego. Napiszę trochę o liczbach na przestrzeni tych dziesięciu sezonów. Przez moje pasieki przewinęło się pewnie około 500 rodzin, odkładów i rojów pszczelich. Duża część z nich niestety nie przeżyła w zetknięciu z dręczem pszczelim czy innymi zagrożeniami, a to właśnie z takiej ilości udało się skoncentrować odpowiednią genetykę w pszczołach, które obecnie funkcjonują, rozwijają się i już za chwilę będą nosić miód na moich pasiekach bez udziału środków do zwalczania dręcza pszczelego. Czy uważam to za swój własny mały sukces pszczelarski? Tak, uważam, że sprawdziłem różne metody i połączyłem różne drogi dojścia do celu, aby osiągnąć stabilną i zadowalającą mnie w moich warunkach populację pszczół dręczoopornych. Nie jest to sukces komercyjny i niejednego pszczelarza taki sukces raczej zniechęci niż zachęci, ale wiem, że jestem jednym z niewielu pszczelarzy w Polsce, którzy mogą z czystym sumieniem powiedzieć, że mają lokalne pszczoły, które sami wyselekcjonowali i potrafili je dalej utrzymać bez leczenia. Przeżywalność moich pszczół w dziesięcioletnim cyklu przekroczyła 50%. Podsumowując moje działania i doświadczenia z tego długiego okresu, warto zaznaczyć kluczowe czynniki, na które możemy postawić, aby było nam łatwiej osiągnąć cel pszczół bez leczenia. Przede wszystkim lokalizacja i baza pożytkowa. Stawiam to na pierwszym miejscu, ponieważ można mieć już wstępnie lub finalnie wyselekcjonowane pszczoły dręczooporne, a po sprowadzeniu ich na dany teren inne czynniki lokalizacyjne, takie jak duże napszczelenie czy braki pożytkowe, mogą, a raczej na pewno utrudnią, a czasami i uniemożliwią tym pszczołom prawidłową adaptację i funkcjonowanie w takim środowisku. Warto też zwrócić uwagę w pierwszych sezonach, aby zdejmować presję dręcza pszczelego przy pomocy środków naturalnych, bez użycia bardziej złożonej chemii pszczelarskiej, i wprowadzać powoli pszczoły w selekcję, stosując odpowiednie metody szacowania dręcza pszczelego na pszczołach czy w czerwiu. Można też rozważyć podział pasieki na część leczoną i nieleczoną lub wprowadzić model leczenia interwencyjnego opartego na w/w szacowaniu dręcza. Gdy już zdecydujemy się na zaprzestanie leczenia pszczół, dalej próbujmy zmniejszyć presję dręcza przez przerwy w czerwieniu, tworzenie nowych rodzin, sztuczne rójki czy inne metody biotechniczne. Skupmy się również na selekcji naturalnej, jak i własnej, czyli przez wybór rodzin na podstawie wybranych kryteriów. Promujmy rodziny, które przeżywają bez leczenia lub które najlepiej wypadają w naszych testach. Starajmy się również pomagać rodzinom w kryzysach, aby ograniczyć przepływ dręcza poprzez wymianę matki czy zasilenie czerwiem i pszczołami z rodzin, które umiejętnie zwalczają roztocze. Zaufajmy lokalnym pszczołom, które dużo lepiej radzą sobie w naszej okolicy niż pszczoły sprowadzane z dalekich rejonów. Moje doświadczenia w pszczelarstwie naturalnym kieruję do wszystkich chętnych, którzy wierzą w pszczoły bez leczenia, pszczoły, które z czasem nabierają lokalnego przystosowania i reagują na zmiany środowiskowe. Można dostosować je do własnych warunków i praktyk pszczelarskich. Mam nadzieję, że mój amatorski wkład w pszczoły bez leczenia będzie dla kogoś pomocny lub zainspiruje przyszłych pszczelarzy naturalnych do poszukiwań swoich własnych rozwiązań we współpracy z pszczołami. Przy tym wszystkim należy jeszcze pamiętać, że pszczoły są częścią przyrody, a ich głównym zadaniem w ekosystemie jest zapylanie roślin. Produkty pszczele muszą w pierwszej kolejności służyć ich wytwórcom, a dopiero później ewentualne nadwyżki może pobrać pszczelarz. Pszczoły lubią budować po swojemu, jeżeli więc stosujemy węzę, to dajmy im trochę swobody, choćby w pojedynczych ramkach. Pozwólmy też pszczołom raz na jakiś czas wyhodować własne matki, gdyż one wiedzą najlepiej, które larwy wybrać. Nie usuwajmy trutni i czerwiu trutowego, bo nie wiemy, jakie zadania, oprócz prokreacyjnych, mogą one spełniać w życiu rodziny pszczelej. Starajmy się zaglądać jak najrzadziej do uli, a jeżeli musimy, to planujmy przy okazji swoje działania. Cieszmy się z możliwości obcowania z pszczołami i nie bierzmy wszystkiego zbyt poważnie. Czasami warto czegoś nie zrobić, niż na siłę wykonywać daną czynność.




2025.08.13

Obecnie stan rodzin oceniam bardzo dobrze. Sezon mimo zimnej wiosny wciąż nadrabia zaległość. Posiadam na tą chwilę 26 rodzin pszczelich w różnym stanie od rodzin produkcyjnych po mini odkłady które zostaną połączone wymieniając przy okazji matki które są do wymiany. Przygotowania do zimowli czyli główne karmienie już parę sezonów rozpoczynam po 10 września dlatego do tego czasu rodziny dojrzałe biologiczne ciągle znoszą miód. Rozpocząłem dokarmianie rodziny młodych, które mają bardzo duży wigor i chętnie się rozwijają. Liczę na powtórkę jesieni z ostatnich lat gdzie pszczoły długo wykorzystywały pożytki z poplonów i ładnie się nimi odżywiały co chyba znacząco przekłada się na zimowlę. Dostaje informację od znajomych pszczelarzy, którzy pobrali ode mnie materiał na matki, że są bardzo zadowoleni z pszczół które funkcjonują u nich w pasiekach. Widać, że pszczoły które są ulokalnione i w miarę stabilne genetycznie po skrzyżowaniu z innymi genetycznie trutniami mogą dawać fajne pszczoły nawet do pasiek tradycyjnych czy komercyjnych. Do pasieki wprowadziłem w tym roku trochę nowej genetyki. Zakupiłem dwie matki czerwiące od Kamila Bućko aby domieszać przydatnych genów ze sprawdzonej populacji nieleczonych pszczół oraz kolega przesłał mi materiał który również wskazuje na hodowlane cechy VSH. Na jesieni sprawdzimy stan rodzin i czy moje pszczoły zachowały te matki bo wcześniejsze lata wskazują na częstą wymianę obcych genetycznie pszczół właśnie jesienią. Czekam zatem na jesień a później na udaną zimowlę...